Trwające upały nie zaskakują klimatologów.Podkreślają oni, że notowane w ostatnich dniach temperatury są uciążliwe, ale nie rekordowo wysokie, bo wyższe były notowane jeszcze w pierwszej połowie ubiegłego wieku.
W ostatnich latach obserwujemy jednak nagromadzenie bardzo ciepłych
okresów letnich - wysokie temperatury utrzymują się kilka lub
kilkanaście dni. Do tego jednak musimy zacząć się przyzwyczajać.
- Takie lata już bywały w naszej historii, więc to nie jest nic
nienormalnego - mówi prof. dr hab. Krzysztof Błażejczyk, klimatolog z
Zakładu Geoekologii i Klimatologii, Instytutu Geografii i Przestrzennego
Zagospodarowania Polskiej Akademii Nauk. - Ostatnie 10-15 lat to
nagromadzenie bardzo ciepłych okresów letnich, kiedy są długie fale
upałów i jednocześnie dosyć wysokie temperatury, chociaż nie te
najbardziej rekordowe. Dla klimatologa nie jest to zaskoczenia,
aczkolwiek jest to uciążliwe.
Jak podkreśla, rekordy letnich temperatur pochodzą jeszcze z pierwszej
połowy ubiegłego wieku, więc o znaczącym ociepleniu nie możemy mówić.
Najwyższą odnotowano 29 lipca 1921 roku w Prószkowie na Opolszczyźnie.
Słupki rtęci wskazały wówczas 40,2°C.
Zdaniem prof. Błażejczyka, w Polsce z perspektywy wielu lat daje się
wyróżnić dwie "oazy gorąca". Pierwsza to Kotlina Sandomierska i
przedgórze Karpat - Tarnów, Sandomierz, Tarnobrzeg. Natomiast druga to
Dolny Śląsk i okolice Opola, czyli tzw. Brama Morawska. Nie ma jednak
reguły. W poprzednich latach zdarzało się, że biegunem ciepła była
Suwalszczyzna, lub - tak jak teraz zachodnio-północna część Polski.
Zmiany temperatur dotyczą nie tylko okresów letnich. Również zimy stają się coraz cieplejsze.
- Zimą to jest nawet bardziej widoczne. Temperatura zimy jest średnio
około 2 stopni wyższa niż była jeszcze 50 czy 70 lat temu. W okresach
letnich temperatury są o niecały stopień wyższe - wyjaśnia klimatolog. -
Najbardziej uciążliwe w tej chwili jest to, że są takie długie fale
upałów, które trwają tydzień, czasami więcej i temperatura się utrzymuje
na tym wysokim poziomie, nie dając wychłodzenia organizmu i powietrza,
także i nocą.
Zmiany przypisuje się efektowi cieplarnianemu. Jednak - jak wyjaśnia
prof. Krzysztof Błażejczyk - jest to proces bardzo naturalny i bez
efektu cieplarnianego nie byłoby dzisiaj życia na Ziemi. Temperatury
wahałaby się w granicach -18 stopni, co uniemożliwiałoby naturalny
wzrost roślin (dzięki naturalnemu efektowi cieplarnianemu jest to ok.
+15 stopni). Człowiek poprzez swoją działalność tylko ten efekt
przyspiesza, jednak w skali globalnej przyrost z tego powodu jest
niewielki, sięga 1-2 stopni (z dodatkowych 32 stopni, które są zasługą
efektu cieplarnianego).
- Efekt cieplarniany powoduje rozchwianie pewnych procesów w
atmosferze, powodując czasami długotrwałe, intensywne i głęboko
wkraczające w kontynent Europy i nie tylko, fale gorąca, a także fale
ciepła zimą, intensywne opady, itd. - tłumaczy klimatolog z PAN.
W związku z tym na całym świecie można obserwować ekstremalne zjawiska
pogodowe, m.in. w południowo-wschodniej i wschodniej Azji.
- Także basem Morza Karaibskiego i Ameryka Południowa, część Ameryki
Północnej - tam takie zjawiska jak huragany, tornada czy tajfuny są
jeszcze bardziej intensywne, występują z większym nasileniem - mówi
prof. Błażejczyk.
Źródło: newseria.pl
Ponad 90 proc. terenów woj. warmińsko-mazurskiego powinno zostać wyłączonych z planów budowy wiatraków, informuje "Nasz Dziennik", powołując się na raport sporządzony na wniosek samorządowców przez specjalistyczną firmę z Kielc.
Powód, to niezwykłej wartości walory przyrodnicze i turystyczne tych
terenów. Na 90 proc. obszaru wogóle nie powinno się budować elektrowni
wiatrowych, a na 9 proc. terenów można je lokować tylko z bardzo
poważnymi ograniczeniami. Stawiać wiatraki bez szkód dla ludzi i
przyrody można jedynie na 0,5 proc. terenu województwa.
Podobną opinię dotyczącą terenów woj. podlaskiego wydała niedawno
Wojewódzka Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Białymstoku. W jej ocenie
wiatraki powinny znajdować się przynajmniej dwa kilometry od domów
mieszkalnych.
Warmińsko-mazurski urząd marszałkowski wystosował do wszystkich marszałków województw w Polsce stanowisko w sprawie moratorium na budowę elektrowni wiatrowych. Ci wspólnie skierowali je do rządu i prezydenta. Samorząd Warmii i Mazur chce, aby do czasu uchwalenia przez parlament ustawy, która szczegółowo regulowałaby kwestie lokowania wiatraków, wstrzymano takie inwestycje.
Źródło: PAP
Polacy mogą wpływać na przebieg inwestycji związanych z gazem
łupkowym, elektrowniami wiatrowymi czy atomowymi oraz domagać się zmian w
tych projektach. Jest to możliwe dzięki Konwencji z Aarhus. Weszła ona w
życie już w roku 2001, ale dopiero teraz resort środowiska prowadzi
konsultacje oceniające sposób jej funkcjonowania.
- Gdyby nie było konwencji, moglibyśmy mieć problemy z podejmowaniem
optymalnych decyzji dotyczących lokalizacji dużych inwestycji. Ta
konwencja i polskie prawo gwarantują, że w procesie podejmowania tego
typu decyzji interesy wszystkich stron są brane pod uwagę - mówi Ewa
Madej-Popiel, zastępczyni dyrektora Departamentu Informacji o Środowisku
w Ministerstwie Środowiska.
Konwencja z Aarhus daje możliwość wpływania na inwestycje związane z
poszukiwaniem gazu łupkowego, budową biogazowni, elektrowni wiatrowych
czy atomowych.
- Jest zaimplementowana do prawa polskiego ustawą, której część dotyczy
ocen oddziaływania na środowisko. I w tym procesie badania
oddziaływania na środowisko jak najbardziej możemy z niej korzystać.
Konwencja gwarantuje społeczeństwu prawo do tego, żeby zgłosić swoje
uwagi, spostrzeżenia i żeby ten głos był skutecznie wysłuchany -
tłumaczy Ewa Madej-Popiel.
Przedstawicielka resortu środowiska zapewnia, że Polacy korzystają z tego narzędzia.
Czytaj też: Atom i łupki jak Rospuda
- Konwencja daje nam trzy rożne rodzaje instrumentów. Najbardziej
rozpowszechnione jest prawo dostępu do informacji o środowisku. Wnioski,
które są składane, liczymy w skali całego kraju w tysiącach czy
dziesiątkach tysięcy zapytań na rożnych szczeblach administracji. Do
samego ministerstwa spływa kilkaset wniosków rocznie - informuje Ewa
Madej-Popiel
Dotyczą one procesu przeprowadzania oceny oddziaływania na środowisko,
udziału w podejmowaniu decyzji inwestycyjnych. Tu głównie zaangażowane
są organizacje pozarządowe.
- Jeżeli chodzi o zapewnienie dostępu do wymiaru sprawiedliwości, nie
mieliśmy jeszcze takiego przypadku, natomiast społeczeństwo ma taką
możliwość. Gwarantuje to skuteczne narzędzia do zaskarżenia, wzruszenia
[uchylenia] czy zwrócenia się z prośbą o wzruszenie decyzji wydanej
przez organ administracji - wyjaśnia Ewa Madej-Popiel.
- Państwa, wobec których wyciągnięto tzw. wnioski w wyniku złamania
Konwencji z Aarhus są zobowiązane do podjęcia działań zmierzających do
usunięcia naruszeń, a w skrajnych przypadkach mogą być nawet zawieszone w
prawach członków - dodaje Paweł Mikusek, rzecznik prasowy Ministerstwa
Środowiska.
Resort środowiska pracuje teraz nad powstającym co trzy lata raportem z wykonywania konwencji w Polsce.
- Na naszej stronie internetowej jest projekt raportu za okres
ostatnich trzech lat, czyli 2008, 2009 i 2010 rok. Można do niego
zgłaszać swoje uwagi, wykorzystamy je pracując nad tym raportem. Sam
raport ponownie będzie poddany konsultacjom we wrześniu - podkreśla Ewa
Madej-Popiel.
Źródło: newseria.pl
Naukowcy z University of California w Berkeley opracowali
sposób wytwarzania sztucznych komórek fotowoltaicznych i
fotochemicznych. Powstają one w wyniku infekcji wywołanej przez wirusa
zmodyfikowanego genetycznie, a w efekcie powstają panele słoneczne
bardziej przyjazne środowisku niż tradycyjne, ponieważ ulegają
całkowitej biodegradacji.
Naukowcy twierdzą, że używany przez nich wirus po wniknięciu w roślinę
stymuluje produkcję sztucznych chromosomów, które z kolei przekształcają
światło w energię elektryczną.
Zaletą korzystania z żywych organizmów do produkcji syntetycznych ogniw
słonecznych jest to, że w ten sposób nie zatruwa się środowiska
toksycznymi substancjami. Ponadto plantacje tytoniu mogłyby być bez
problemu zakładanie i likwidowane w zależności od potrzeb.
Problemem w szerszym zastosowaniu tej technologii jest niewielka
trwałość takich paneli. Na razie nie można więc ich wykorzystać jako
przenośne źródła zasilania. Niemniej jednak ich biodegradowalność z
pewnością jest ogromnym atutem.
Źródło:eklogia.pl
Za tym tąpnięciem stoi przede wszystkim fakt, że duże elektrownie
przestały wykorzystywać biomasę do tzw. współspalania, czyli mieszać ją w
kotłach z węglem. Z technologii tej pochodziło w 2012 r. 5,7
terawatogodzin energii, a w tym roku do lipca - zaledwie 0,2 TWh.
Marek Woszczyk, prezes URE, przyznaje, że realne są problemy z
wypełnieniem przez Polskę jednego z ważnych unijnych zobowiązań. W 2020
r. odnawialne źródła powinny zaspokajać 15 proc. krajowego zużycia
energii.
Na przeszkodzie stanąć mogą nie tylko takie wahania produkcji jak
obecnie. Niepewność dotycząca zasad dotowania OZE sprawia dodatkowo, że
firmy wstrzymują się z nowymi inwestycjami, między innymi w nowe farmy
wiatrowe.
Żródło: www.eko.org.p
W projekcie obok MPK w Lublinie uczestniczy także Politechnika Lubelska. - System przetwarzania energii słonecznej na energię elektryczną zmniejszy obciążenie alternatorów autobusu prowadząc do zmniejszenia zużycia paliwa.
Koszt systemu fotowoltaicznego ma szansę zwrócić się po dwóch latach,
licząc tylko oszczędność paliwa. W następnych latach pojawią się zyski
ekonomiczne i ekologiczne - Polska Agencja Prasowa cytuje prof.
Mirosława Wendekera z katedry Termodynamiki, Mechaniki Płynów i Napędów
Lotniczych Politechniki Lubelskiej.
Na lubelskich autobusach zostaną zamontowane panele cienkowarstwowe,
które według autorów projektu charakteryzują się elastycznością i
odpornością na wstrząsy. - Te ogniwa mają większe możliwości absorpcji
niż tradycyjne ogniwa krzemowe. Można je dowolnie skonfigurować,
umieścić na dowolnym dachu i korzystać z energii - PAP cytuje prof.
Wendekera.
Jak informuje PAP, autobus lubelskiego MPK przy pokonaniu dystansu 200
km zużywa średnio 200 kWh energii elektrycznej spalając ok. 77 litrów
paliwa, co sprawia, że koszt wytworzenia energii elektrycznej jest w nim
kilkakrotnie wyższy niż produkcji energii, która trafia do sieci. Tylko
zasilanie klimatyzacji, układu ogrzewania, oświetlenia czy biletomatów
wymaga ok. 25 kWh energii, do której wyprodukowania potrzeba ok. 18
litrów paliwa.
Testy instalacji PV zamontowanych na lubelskich autobusach potrwają dwa
lata. Pomysłodawcy liczą, że testowane rozwiązanie przyniesie spore
oszczędności, a Politechnika Lubelska chce w przyszłości sprzedawać
licencję na jego wykorzystanie.
Źródło :www.eko.org.pl
Zmniejszenie zużycia energii dzięki budownictwu ekologicznemu i
rozwiązaniom energooszczędnym - to cel państw G20. Znalazł się on w
inicjatywie budowniczej, która pojawiła się podczas Forum Głównych
Gospodarek w Krakowie. Polska i kraje G20 mają szanse osiągnąć
porozumienie, które powinno zostać podpisane jeszcze we wrześniu.
- Używanie budynków absorbuje bardzo dużą ilość energii. Gdybyśmy
umieli zredukować zużycie energii przez budownictwo dzięki zastosowaniu
materiałów, technologii, ale też pewnej kulturze używania i budowania,
to moglibyśmy w sposób tani, bez jakichś specjalnych fajerwerków, ale
praktyczny i dbający o rozwój gospodarczy, promować efektywność
energetyczną i rozwój gospodarczy – mówi Marcin Korolec, minister
środowiska.
Korolec podkreśla, że dzięki inicjatywie budowniczej przedstawiciele
najbardziej rozwiniętych krajów świata będą dzielić się praktykami z
zakresu poprawiania efektywności energetycznej w budnownictwie. Dotyczy
to nie tylko standardów nowych budynków, ale także stosowanych
materiałów i technik budowlanych.
- Inicjatywa budownicza zostanie ostatecznie zawarta czy podpisana
przez zainteresowanych ministrów prawdopodobnie we wrześniu tego roku w
Nowym Jorku, a potem zobaczymy, jakie będą dalsze kroki – przewiduje
Korolec.
Szef resortu środowiska podkreśla, że inicjatywę powinni podpisać
wszyscy członkowie grupy G20, czyli m.in. Stany Zjednoczone, Niemcy,
Chiny, Rosja, a także Unia Europejska jako całość. Również dla Polski
inicjatywa jest korzystna.
16. Forum Głównych Gospodarek ds. Energii i Zmian Klimatu odbyło się w
Krakowie 18 lipca. Przyjechało na nie ponad 30 ministrów środowiska, w
tym przedstawiciele państw z grupy najbardziej rozwiniętych gospodarek
świata, czyli G20. Inicjatywa budownicza była jednym z rozważanych
pomysłów.
Spotkanie ministrów środowiska w Krakowie było elementem przygotowań do
organizowanego w Warszawie w listopadzie szczytu klimatycznego ONZ COP
19. Na nim mają rozpocząć się negocjacje nowego porozumienia
klimatycznego, które zastąpi protokół z Kioto po 2020 r.
Źródło: newseria.pl
Udział
węgla w polskiej energetyce będzie spadał, jednak przez kolejnych
kilkanaście lat pozostanie dominującym źródłem energii – oceniają
eksperci. Przestrzegają, że ceny tego surowca będą rosły, co powinno
zmusić Polskę do przyspieszenia rozwoju alternatywnych źródeł. – W
przeciwnym razie przemysł straci na konkurencyjności – przekonuje Łukasz
Trzpil, ekspert ds. energetyki w DnB NORD.
– W perspektywie 15-20 lat należy się spodziewać, że udział węgla
spadnie z 90 proc. do być może 70-80 proc. To, czy rzeczywiście będziemy
obserwowali aż taki spadek będzie zależało od tego, na ile uda się
odbudować zdolności wytwórcze elektrowni węglowych, które muszą zostać
zamknięte – mówi Łukasz Trzpil, szef Energy Desk w Banku DnB NORD
Polska.
To rozwiązanie – zdaniem eksperta – pozwoliłoby na ograniczenie kosztów
w długiej perspektywie, ponieważ nowe elektrownie będą bardziej
wydajne, co obniży koszty paliwa, jak również emisje dwutlenku węgla.
– Natomiast bazowanie wyłącznie na węglu niesie ze sobą pewne ryzyka
dlatego, że jest surowcem globalnym. Jak patrzymy na to, co się dzieje z
konsumpcją energii na świecie, a w szczególności energii elektrycznej,
to jest to cały czas trend wzrostowy – informuje Łukasz Trzpil.
Międzynarodowa Agencja Energetyczna (International Energy Agency – IEA)
szacuje, że światowy popyt na energię wzrośnie do 2035 roku o 40 proc.,
co oznacza średnioroczny wzrost na poziomie 1,3 proc. Do tego roku
paliwa kopalne (ropa, gaz i węgiel) pozostaną głównym źródłem energii,
ale popyt na ropę i węgiel będzie rósł najwolniej – w tempie poniżej 1
proc. rocznie. Wynika to głównie ze wzrostu konsumpcji azjatyckich
gospodarek, a te głównie bazują na węglu, co wpływa także na sytuację
polskiego górnictwa.
– Jeśli przyjrzymy się, jak ceny węgla kształtowały się przez ostatnie
12 lat, to w okolicach roku 2001 wahały się w okolicach 20-40 dolarów za
tonę. W tej chwili mówimy raczej o wahaniach rzędu 50-60 dolarów za
tonę. A były znacznie wyższe, szczególnie w okresie bańki spekulacyjnej,
w latach 2008-2009 kiedy sięgały 150-200 dolarów za tonę. Można się
spodziewać, że takie ceny będą również występować w przyszłości – uważa
Łukasz Trzpil.
Wzrost cen węgla odbija się od razu na wzroście cen energii
elektrycznej, ponieważ te są ze sobą silnie skorelowane. Dziś ceny węgla
są na niskim poziomie, ponieważ mamy do czynienia ze stagnacją
gospodarczą na świecie i konsumpcja energii elektrycznej nie rośnie
dynamicznie, a w niektórych regionach spada.
– Spada więc też popyt na węgiel, ale jest to krótkoterminowy trend.
Długoterminowo istnieje spore ryzyko, że będziemy mieli jednak do
czynienia ze wzrostem cen. Odpowiedzią na to jest dywersyfikowanie
źródeł wytwarzania w Polsce – mówi Łukasz Trzpil.
Stąd konieczność, w opinii eksperta, wprowadzenia zmian celów
wskazanych w „Polityce energetycznej Polski do 2030 roku” z 2010 r.
Chodzi przede wszystkim o to, by stworzyć optymalne warunki dla
poszukiwania i wydobycia gazu łupkowego oraz dla rozwoju energetyki
odnawialnej.
Źródło: www.ekonews.com.pl
W ciągu najbliższych trzech dekad światowe zużycie energii wzrośnie o 56 proc. - prognozuje ministerstwo energii USA. Ten wzrost będą napędzać głównie dwa kraje: Chiny i Indie. Gaz ziemny, w tym z łupków, będzie najszybciej rozwijającym się paliwem kopalnym.
Zgodnie z raportem przygotowanym przez agencję statystyczną ministerstwa energii EIA (Energy Information Administration), do 2040 roku rosnąć będzie konsumpcja energii pochodzącej ze wszystkich źródeł.
Wciąż to tzw. paliwa kopalne będą dostarczać najwięcej energii
zużywanej na świecie - w sumie prawie 80 proc. Choć ropa naftowa i inne
paliwa płynne pozostaną największym źródłem energii na świecie, to ich
udział w ogólnej światowej konsumpcji energii spadnie z 34 proc. w 2010
roku do 28 procent w 2040 roku. Najszybciej będzie rozwijać się energia
ze źródeł odnawialnych i energia jądrowa. EIA prognozuje, że konsumpcja
energii z obu tych źródeł będzie rosnąć co roku o 2,5 proc.
Ogółem światowe zużycie energii wzrośnie o 56 proc. Na ten wzrost
wpłynie, według autorów raportu, "rosnący dobrobyt i zapotrzebowanie na
energię w Chinach i Indiach". "Te dwa kraje będą odpowiadać łącznie za
połowę całego światowego wzrostu zużycia energii do 2040" - powiedział
dyrektor EIA Adam Sieminski. "Będzie to miało ogromny wpływ na rozwój
światowych rynków energii" - dodał.
Z prognoz EIA wynika, że gaz ziemny będzie najszybciej rozwijającym się
paliwem kopalnym w ciągu najbliższych trzech dekad. Globalne zużycie
gazu ziemnego będzie rosnąć o 1,7 proc. rocznie. Te wzrost będą napędzać
rosnące dostawy gazu łupkowego produkowanego w Stanach Zjednoczonych.
Konsumpcja węgla, jak wynika z prognoz, będzie do 2030 roku rosnąć
szybciej, niż paliw płynnych z powodu wzrostu konsumpcji węgla w Chinach
i słabego wzrostu popytu na paliwa płynne. To z kolej wynikać będzie z
powolnego wzrostu gospodarczego w krajach OECD oraz utrzymujących się
wysokich cen ropy naftowej.
Raport stwierdza ponadto, że biorąc pod uwagę obecnie obowiązujące
przepisy, światowe emisje CO2 związane z energią wzrosną do 2040 roku o
46 proc., osiągając wówczas 45 mld ton.
Źródło: PAP
Na llistopadowym szczycie COP 19 w Warszawie rozpoczną się
negocjacje na temat nowego porozumienia klimatycznego. Minister
środowiska Marcin Korolec podkreśla, że chodzi o przyjęcie takich
postanowień, które znajdą akceptację wszystkich państw i będę przez nie
wdrażane. Na razie problemem jest to, że Unia Europejska ma zdecydowanie
bardziej restrykcyjne podejście do polityki klimatycznej niż duże
światowe gospodarki. - Chodzi o to, by politykę europejską wpisać w
politykę światową - przekonuje minister.
- To nowe porozumienie globalne, jeżeli w ogóle ma być zawarte, musi
być rzeczywistą wartością dodaną. To znaczy, że musimy wynegocjować
takie porozumienie światowe, żeby dotyczyło wszystkich państw i żeby
mobilizowało wszystkie państwa do tego, by wspólnie redukować emisję CO2
- mówi Agencji Informacyjnej Newseria Marcin Korolec, minister
środowiska.
Wynegocjowany w 1997 r. i obowiązujący od 2005 r. protokół z Kioto
zobowiązuje państwa, które do niego przystąpiły, do redukcji emisji
gazów cieplarnianych. Miał wygasnąć w ubiegłym roku, ale podczas
zeszłorocznego szczytu klimatycznego w Katarze zdecydowano o jego
przedłużeniu do 2020 roku.
- Dzisiaj protokół z Kioto wprowadza nierównowagę, bo mamy kilkanaście
państw, które redukują emisję, a reszta państw tego nie robi. Jest to
przedziwna formuła - uważa minister.
W Katarze uzgodniono również, że do 2015 roku powinno zostać
wynegocjowane nowe globalne porozumienie ws. klimatu. Negocjacje
rozpoczną się na listopadowej konferencji COP19 w Warszawie.
Polska przygotowuje się do pełnionej już po raz drugi roli gospodarza
konferencji klimatycznej, organizując liczne spotkania i szczyty. Forum
Głównych Gospodarek Świata ds. Energii i Klimatu, które odbyło się w
ubiegłym tygodniu w Krakowie, było jednym z ważnych elementów
przygotowań. Korolec podkreśla, że główni uczestnicy konferencji mają
różne strategie walki z globalnym ociepleniem.
- Są państwa, również w Europie, które stawiają całą politykę
klimatyczną na odnawialne źródła energii. Inne koncentrują się na
efektywności energetycznej. W dokumencie Polityka Energetyczna Polski do
2030 roku pierwszym celem jest właśnie efektywność energetyczna. W
związku z tym chyba nie ma co ograniczać decyzji suwerennych państw.
Chodzi o to, żebyśmy wspólnie zmierzali w jednym kierunku - podkreśla
Korolec.
Dodaje, że najtrudniejsze będzie opracowanie takiego porozumienia,
które będzie odpowiadać wszystkim państwom. Protokołu z Kioto nie
ratyfikowały Stany Zjednoczone, drugi największy producent dwutlenku
węgla na świecie po Chinach. W 2011 r. z porozumienia wycofała się
również znajdująca się w czołówce emitentów CO2 Kanada.
- Co z tego, że wynegocjujemy piękny tekst, skoro później któreś
państwo nie będzie w stanie go przyjąć, albo parlament któregoś z państw
porozumienie odrzuci. Musimy szukać takiego rozwiązania, które zostanie
nie tylko wynegocjowane, ale również zaaplikowane w państwach
uczestniczących w tych negocjacjach - zaznacza szef resortu środowiska.
Na razie to Unia Europejska jest światowym liderem jeśli chodzi o
ambitne cele redukcji emisji dwutlenku węgla. Nasza polityka jest jedną z
najbardziej restrykcyjnych.
- Przeszkadza nam w unijnej polityce klimatycznej to, że UE jest
odosobniona w tym procesie. Jeżeli wszystkie państwa będą podejmowały
wysiłek, wtedy nasz stosunek do polityki klimatycznej także się zmieni.
Chodzi nam przede wszystkim dzisiaj o to, żeby politykę europejską
wpisać w politykę światową. Dzisiaj to są dwa różne porozumienia - mówi
Marcin Korolec.
Źródło:newseria.pl
Wykonano już 46 odwiertów i 6 pełnych szczelinowań
hydraulicznych - poinformował w czwartek w Sejmie wiceminister
środowiska Piotr Woźniak.
Obecnie jest wykonanych 46 otworów wiertniczych, z czego w 11 dokonano
tzw. wierceń poziomych, cztery odwierty są w toku, przed końcem roku
spodziewamy się jeszcze kilkunastu - wyliczał wiceminister. Dodał, że
dokonano też 6 pełnych szczelinowań hydraulicznych.
Woźniak poinformował, że prace poszukiwawcze wykonuje obecnie 18
spółek. - Do wczoraj było wydanych 108 koncesji na poszukiwanie gazu
niekonwencjonalnego, od czwartku jest zaś 103, bo 5 koncesji złożyła
firma DPV - powiedział wiceszef resortu środowiska.
Jego zdaniem, ilość koncesji prawdopodobnie nie zmieni się w ciągu roku
do dwóch lat, będzie ich w granicach 100, a następnie spadnie, bowiem
prace poszukiwawcze wskażą, na których terenach prace mogą być
kontynuowane.
Woźniak zaznaczył, że nie zmieniły się szacunki zasobów. Według
Państwowego Instytutu Geologicznego (PIG), gazu z łupków może być
350-750 mld metrów sześciennych. Szacunek ten obejmuje obszary tzw. pasa
łupkowego, które ciągną się przez Polskę, włącznie z obszarami morskimi
- dodał.
PIG chce w 2014 roku przygotować nowy raport dotyczący zasobów gazu
łupkowego. Bedzie to możliwe, jeśli otrzyma wyniki pełnego, poprawnego
technicznie testu złożowego choćby z jednego otworu. Jeśli jednak takich
danych nie będzie, Instytut może dokonać jedynie modyfikacji w oparciu o
nowe wiercenia, które mogą skorygować prognozy zasobów o 10-20 proc.
W ocenie dyrektora PIG Jerzego Nawrockiego, obecne tempo prac jest
niewystarczające, co wskazuje, że inwestycje w łupki są bardzo
kosztowne. Jego zdaniem nadal możliwe jest rozpoczęcie wydobycia
przemysłowego gazu z łupków pod koniec 2014 roku, ale raczej będą to
wielkości symboliczne.
Dotychczas z projektów poszukiwania gazu łupkowego w Polsce wycofały
się ExxonMobile i Talisman Energy, decyzję taką podjął też Marathon Oil
Poland.
Żródło: www.wnp.pl
W formie opadów na ziemię wraca 113 mld metrów sześciennych wody. Ta
ilość wystarczyłaby do zaspokojenia wszystkich potrzeb, lecz opady
rozłożone są nierównomiernie, a możliwości zagospodarowania ich zależą
od zapotrzebowania, zamożności i rozwoju krajów. Ponadto, wodę w
ogromnych ilościach zużywa rolnictwo, hodowla zwierząt i przemysł (70
proc. światowego zużycia, a w krajach rozwijających się ponad 90 proc.).
Poza tym, wzrasta poziom wymagań cywilizacyjnych - ludzie zużywają
więcej wody do prania, mycia itp. Tymczasem w najbardziej ludnych
krajach o wodę się nie dba - jest zanieczyszczana i marnotrawiona.
W rezultacie, o ile w 1950 roku na świecie były tylko dwa kraje o
zasobach wody mniejszych niż 500 metrów sześciennych na osobę rocznie
(Malta i Barbados), o tyle obecnie jest ich kilkanaście, a w 2040 roku
ma być aż 20.
To, że powierzchnia terenów dotkniętych suszą rozrasta się, jest
faktem. Mało tego, symulacje zmian pogodowych nie pozostawiają złudzeń –
będzie jeszcze gorzej. Co prawda sumarycznie wyparuje z oceanów i
spadnie więcej wody, jednak olbrzymie rejony globu będą tracić wodę w
wyniku przyspieszonego parowania. Dotyczy to szczególnie terenów
położonych pomiędzy 20 i 45 stopniem szerokości geograficznej.
Konsekwencją tego stanu rzeczy będzie poszerzenie pasa pustyń
zwrotnikowych, tj. terenów sąsiadujących z: Saharą, Kalahari, Sonora,
Mojave, Atacama. Nie jest to dobry prognostyk na przyszłość, zwłaszcza,
że na świecie jest ponad miliard ludzi, którzy nie mają bezpośredniego
dostępu do wody pitnej, a blisko 2 miliardy nie ma zapewnionej z tego
powodu dostatecznej higieny osobistej.
Epicentra suszy
Niedostatek wody dotyczy głównie Afryki. W pasie największej suszy
znajduje się Somalia, Etiopia, Kenia, Tanzania, Mozambik, Malawi,
Zimbabwe, Botswana, Lesotho, RPA, Zambia, Angola i Namibia. W Somalii z
powodu braku wody kwitnie piractwo. Niektórzy mieszkańcy nielegalnie
przekraczają granicę z Kenią oraz Etiopią i kradną wodę. Władze nie
bardzo wiedzą jak walczyć z taką plagą, tymczasem sytuacja staje się
coraz bardziej dramatyczna. Aby zaspokoić najbardziej podstawowe
potrzeby, kobiety z południowej Afryki przebywają dziennie średnio 6 km
niosąc 20 litrów wody. A co z dalszą egzystencją? Przeciętny mieszkaniec
Mozambiku ma do dyspozycji około 10 litrów. Tymczasem żeby wyprodukować
kilogram suchej pszenicy potrzeba blisko 450 litrów wody!
Zapotrzebowanie na wodę rośnie wprost proporcjonalnie do populacji
ludzi i zwierząt. Niestety, wody jest coraz mniej. Przykładem na
potwierdzenie tej tezy jest zanik jeziora Czad, niegdyś wielkiego
zbiornika wodnego, dostarczającego wodę 20 milionom ludzi. Na granicy
wyschnięcia są również Haramaya, Awasa, Abiyata czy Ziwaya.
Deficyt wody spędza sen z powiek także decydentom w Pekinie. Jangcy -
najdłuższa rzeka Państwa Środka - osiągnęła najniższy poziom w historii.
A potężna Huang Ho jest eksploatowana przez chińską gospodarkę tak
intensywnie, że często nie dociera do Zatoki Pohaj. A najgorsze dopiero
przed nami. Prawdziwe problemy nastąpią po roztopieniu się lodowców
Tybetu. Płynące stamtąd największe rzeki Azji podczas suszy zamienią się
w wąskie strugi. Dotyczy to m.in. Jangcy i Huag Ho, Gangesu, Indusu,
Brahmaputry, Salween i Irrawaddy, a także Mekongu.
Niestety, nie tylko Azja jest na celowniku suszy. Z deficytem wody
boryka się także Australia. Fakt, że leży ona w suchej strefie
zwrotnikowej i ma płaską rzeźbę terenu, nie sprzyja opadom. Zimny prąd
opływający jej zachodnie wybrzeża również nie przyczynia się do
nawodnienia.
Nie lepiej wygląda sprawa z Europą. Eksperci nie mają wątpliwości –
część południowa Starego Kontynentu zostanie poważnie dotknięta suszami.
ONZ szacuje, że ryzyko zamienienia się w pustynię dotyczy 30-60 proc.
terytorium Hiszpanii. A to dopiero początek. Przewiduje się, że w
Hiszpanii opady do 2070 roku zmniejszą się o 40 proc. Nie jest to dobry
prognostyk na przyszłość, zwłaszcza, że już dziś do Barcelony dowożona
jest woda pitna.
Własne podwórko
Polski przykład również nie napawa optymizmem.
Na jednego mieszkańca Europy przypada średnio 4560 metrów sześciennych
wody, u nas jest ponad dwa razy mniej, podobnie jak w… Egipcie.
Najgorsza sytuacja panuje w centralnej części Polski - ok. 60 tys.
kilometrów kwadratowych objętych jest tam procesem stepowienia. Wszystko
przez źle prowadzone melioracje. Efekty stepowienia Polski już są
widoczne: niedobór wody odczuwa rolnictwo i gospodarka żywnościowa.
Hydrolodzy zwracają uwagę, że mając tak mało wody powinniśmy się starać
ją zatrzymywać. Teresa Zań - dyrektor Departamentu Inwestycji i Nadzoru w
Krajowym Zarządzie Gospodarki Wodnej - podkreśla, że magazynujemy tylko
6 proc. odpływu wody, a powinniśmy - 15 proc. W podobnym tonie
wypowiada się profesor Waldemar Michna z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i
Gospodarki Żywnościowej. Według niego, oprócz małych zbiorników wodnych
o objętości całkowitej do 5 mln metrów sześciennych, powinniśmy chronić
tereny bagienne, torfowiska oraz obszary leśne.
Pod rozwagę
Skąd czerpać nowe ilości czystej wody? Większość rządów sięga po zasoby
podziemne. Niestety, nadmierna ich eksploatacja tylko pogłębia problemy
- w Bangkoku, Meksyku czy Wenecji spowodowała zapadanie się gruntu.
Rozwiązaniem może być odsalanie wody morskiej, ale jest to kosztowne i w
wyniku tego procesu powstają góry soli. Santorini nie ma innego
wyjścia, chcąc się utrzymywać z turystyki. Katar może sobie pozwolić na
to dzięki zyskom z eksportu ropy naftowej. Niestety, o podobnych
rozwiązaniach mogą tylko pomarzyć mieszkańcy wieżowców w krymskim
Symferopolu, gdzie bieżąca woda pojawia się coraz rzadziej.
Jeżeli woda jest towarem deficytowym, powinna mieć swoją cenę. Nie
można jej marnotrawić, realizując księżycowe pomysły, jak odwracanie
biegu rzek w środkowej Azji. Europa, nie nękana specjalnie przez susze i
nie zagrożona eksplozją demograficzną, jest tego świadoma. Za zatrucie
Cisy Rumunia była krytykowana przez państwa całego regionu. Węgrzy
słusznie zarzucały Słowacji, że po ujęciu Dunaju w betonowe koryto w
okolicach GabcŠikova-Nagymaros naruszona została równowaga
hydrologiczna. Oby taką wrażliwość wykazywał cały świat.
Źródło: ekologia.pl
Polski system dofinansowywania zielonych technologii nie jest skuteczny i sprawia, że nie stają się one opłacalne – uważa Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.
Jak podkreśla Grzegorz Wiśniewski, w przypadku dotacji powinno być to
wsparcie długofalowe i stopniowo wygaszane, a przede wszystkim –
stabilne i przewidywalne. Dzięki temu Dania, Niemcy czy Austria
wypracowały technologie, które eksportują do innych krajów i zarabiają
na nich.
Stosowanie dotacji do promocji energii elektrycznej z odnawialnych
źródeł energii jest zadaniem trudniejszym i nie tak powszechnym, jak w
przypadku zielonego ciepła. W Europie rozwinęły się systemy wsparcia na
etapie eksploatacji, a nie inwestycji w postaci stałych taryf i
zielonych certyfikatów. Tam, gdzie są stałe taryfy dobrze skalkulowane,
tam w zasadzie nie powinno być dotacji – uważa Grzegorz Wiśniewski.
Ekspert przypomina, że Polska stosuje dwa systemy równocześnie –
dotacje i zielone certyfikaty, co doprowadziło do „patologicznej
sytuacji z nadmiernym wsparciem lub nieskutecznym”.
-Z jednej strony niewielka liczba inwestorów skorzystała z obydwu
systemów wsparcia jednocześnie, choć do końca ubiegłego roku sam system
certyfikatów pozwalał na domknięcie finansowania np. farm wiatrowych –
przypomina ekspert.
Od tego roku w systemie zielonych certyfikatów wystąpiła nadpodaż i,
jak tłumaczy Grzegorz Wiśniewski, dochodzi do paradoksalnej sytuacji,
kiedy inwestorzy, którzy uzyskali dotacje z regionalnych programów
operacyjnych, rezygnują z inwestycji, bo ze względu na ryzyko dalszego
spadku cen certyfikatów nie potrafią dopiąć budżetu.
– Zarówno z powodu problemów z pomocą publiczną, jak i efektywnością
jestem sceptykiem, jeśli chodzi o łączenie dotacji z systemem zielonych
certyfikatów ze środków UE w nowej perspektywie finansowej 2014-2020. Co
najwyżej możemy tu mówić o gwarancjach kredytowych do inwestycji
realizowanych w nowym systemie wsparcia proponowanym w projekcie ustawy o
OZE – mówi Agencji Informacyjnej Newseria Grzegorz Wiśniewski.
Jako odrębny przypadek powinny być rozpatrywane mikroinstalacje o mocy do 40 kW.
– Nie powinno być tak, że prawo energetyczne formalnie lub faktycznie
uniemożliwia rozwój segmentu energetyki prosumenckiej [gdzie prąd może
produkować niemal każdy w swoim gospodarstwie domowym]. Nie możemy
czekać aż politycy dojdą do porozumienia i przygotują jakiś sensowny
system wsparcia. Musimy ruszyć z rozwojem mikroinstalacji za pomocą
dotacji, które następnie będziemy ograniczać po określonym czasie –
uważa prezes IEO.
Długofalowa polityka wynikająca m.in. z konieczności realizacji celów
dyrektywy o promocji OZE powinna sprawić, że w ciągu kilku lat staną się
opłacalne.
– Mikroinstalacje do produkcji energii elektrycznej, jak domowe systemy
fotowoltaiczne czy małe elektrownie wiatrowe o mocach rzędu 20-40 kW,
umiejscowione w optymalnych lokalizacjach, będą opłacalne już przed 2020
rokiem. Jestem przekonany, że żadna z instalacji zielonego ciepła nie
będzie wymagała wsparcia po tym okresie, bo są już blisko wyrównania
kosztów produkcji i kosztów alternatywnego zakupienia ciepła lub paliw
na zewnątrz – podkreśla Grzegorz Wiśniewski.
Prawdziwego rynku nie stworzy się jednak doraźnymi pilotażami czy
budową kolejnych instalacji demonstracyjnych. Aby nastąpiły spadki
kosztów, najpierw należy zainwestować i zaktywizować rynek np.
producentów urządzeń, tak by uzyskać efekt skali. Dopiero wówczas będzie
można ograniczyć intensywność wsparcia. Im wyższa bowiem liczba
inwestycji, tym niższe są jednostkowe koszty przygotowania projektów
inwestycyjnych i tańszy staje się cały łańcuch dostaw urządzeń i usług.
Źródło: Newseria.pl
Aż 45 proc. Polaków chce instalować w swoich domach mikroinstalacje
odnawialnych źródeł energii – wynika z najnowszych badań zawartych w
mapie drogowej dla energetyki prosumenckiej, opracowanej przez Instytut
Energetyki Odnawialnej (IEO).
Do tej pory już 223 tysiące Polaków zainwestowało w mikroinstalacje OZE
(kolektory słoneczne, pompy ciepła, małe elektrownie wiatrowe, kotły na
biomasę, mikrobiogazownie czy domowe systemy fotowoltaiczne).
Rynek mikroinstalacji jest dzisiaj wart 4,5 mld zł, a w 2020 r. przy realizacji zapisów rządowego planu działania w zakresie
OZE może wynieść 26,5 mld zł. Inwestycje w przydomowe mikroźródła tylko
do produkcji energii elektrycznej wyniosłyby 12 mld zł i dałyby 1,9 GW
nowych mocy – tyle, ile największe planowane obecnie w Polsce bloki na
węgiel w Elektrowni Opole, których realizacja została wstrzymana z
przyczyn ekonomicznych.
Jak wynika z badania TNS OBOP, przeprowadzonego na zlecenie IEO –
polskie społeczeństwo chce korzystać z odnawialnych źródeł energii.
Zainteresowanych inwestycjami w tym sektorze jest 45 proc. badanych, a
21 proc. chce sfinalizować inwestycje w przydomowe, odnawialne źródła
energii w ciągu maksymalnie 2 lat. Polacy szczególnie zainteresowani są
pozyskiwaniem energii ze słońca – na ten rodzaj energii wskazało 31
proc. ankietowanych.
Prosument, czyli aktywny konsument wytwarzający energię w
mikroinstalacjach, już wkrótce będzie mógł sprzedawać nadwyżkę
produkowanej energii elektrycznej do sieci. Dzięki inwestycjom
gospodarstw domowych liczba prosumentów do 2020 roku mogłaby wzrosnąć do
2,5 mln, a towarzyszyłoby jej powstanie 54 tys. zielonych miejsc pracy,
w tym 15 tys. w sektorze produkcji urządzeń.
Przygotowywana nowelizacja prawa energetycznego tzw. „mały trójpak”
częściowo znosi prawne i biurokratyczne bariery dla inwestujących w
mikroinstalacje. To dobrze, że Parlament postanowił zwolnić prosumentów z
opłaty przyłączeniowej oraz pozwolenia na budowę mikroinstalacji, a
także obowiązku rejestracji działalności gospodarczej – mówi Grzegorz
Wiśniewski, prezes ZP FEO. – Natomiast proponowane przez Rząd w
autopoprawce obniżenie o 20 proc. ceny za energię wprowadzaną do sieci
przez prosumentów nie ma uzasadnienia w świetle celów dyrektywy o
promocji odnawialnych źródeł energii. Oznacza to nierówne traktowanie
osób fizycznych – właścicieli przydomowych mikroinstalacji oraz dużych
firm, a tym samym podważa sens prowadzenia działalności prosumenckiej –
dodaje Grzegorz Wiśniewski, prezes ZP FEO.
W Wielkiej Brytanii po wprowadzeniu programu stałych taryf dla
prosumentów w 2009 r., liczba mikroinstalacji wzrosła z 98 tys. w 2008
r. do 358,3 tys. w 2012 r. Łączna moc brytyjskich mikroinstalacji już
obecnie wynosi 1,66 GW.
Źródło: Instytut Energetyki Odnawialnej
Wprowadzenie inteligentnych systemów opomiarowania, w tym
inteligentnych liczników energii, to nie tylko techniczne rozwiązania w
energetyce, ale również dwustronna komunikacja pomiędzy
przedsiębiorstwem energetycznym, a odbiorcą.
Dzięki temu odbiorca energii będzie miał stały dostęp do informacji o bieżącym zużyciu energii oraz o jej cenach,
co pozwoli w bardziej racjonalny sposób zarządzać zużywaną energią,
korzystać z tańszych taryf i tym samym wpływać na wysokość rachunków.
Wprowadzenia tych rozwiązań jest szczególnie istotne w kontekście
obowiązków wynikających z realizacji pakietu klimatycznego oraz celu
indykatywnego przewidzianego w dyrektywie o efektywności energetycznej.
Dostęp do bieżących informacji, jaki zapewni odbiorcom indywidualnym i
komercyjnym inteligentna sieć, pozwoli na bardziej dokładne wyliczenia
związane z zapotrzebowaniem na energię, a co za tym idzie też
ograniczenie strat w tym zakresie.
Według założeń resortu gospodarki rozwiązanie to pozytywnie wpłynie na
cały system elektroenergetyczny, a w szczególności na działania
podejmowane przez Operatora Sieci Przesyłowych (OSP), który jako podmiot
odpowiedzialny za bilansowanie systemu i moc, jest zainteresowany
równomiernym rozłożeniem zapotrzebowania na energię, czyli tzw.
szczytowego zapotrzebowania Krajowego Systemu Elektroenergetycznego.
Dzięki wprowadzeniu inteligentnej sieci przedsiębiorstwa energetyczne
będą w stanie szybciej i precyzyjniej reagować na wykrywanie awarii w
sieci.
Podjęte zagadnienia związane z komunikacją na linii dostawca – odbiorca
energii, jak również wpływ, jaki będzie miał rozwój inteligentnych
sieci energetycznych na zwiększanie efektywności energetycznej i udziału
energii z odnawialnych źródeł są podejmowane w ramach internetowych
szkoleń „Abc Inteligentnych Sieci” organizowanych na platformie
e-learningowej www.ise.ews21.pl. W ramach szkoleń dostępnych jest osiem
wykładów tematycznych:
1. Efektywność energetyczna w domu i na co dzień
2. Bądź świadomym konsumentem energii!
3. Zostań Prosumentem
4. Efektywność energetyczna w gminie
5. Inteligentne Sieci Energetyczne ISE
6. Energia odnawialna w Inteligentnych Sieciach
7. Planowanie energetyczne w gminie w świetle ISE
8. Finansowanie przedsięwzięć inteligentnej energetyki ze środków krajowych i zagranicznych
W celu łatwiejszego przyswojenia wiedzy wykładom tekstowym towarzyszą
prezentacje, istnieje możliwość zadawania pytań do wykładów online oraz
organizowane są cyklicznie sesje testów online. Szkolenia są elementem
konkursu edukacyjnego z nagrodami, w którym absolwenci szkoleń, którzy
otrzymają najwięcej punktów w testach konkursowych otrzymają nagrody.
Szkoleniom e-learningowym towarzyszy biuletyn wydawany w formie
elektronicznej, którego dwa pierwsze numery są już dostępne do
nieodpłatnego pobrania na stronie internetowej kampanii
www.inteligentnaenergia.com.pl.
Szkolenia organizowane są w ramach projektu „Inteligentna Energia w
Domu i w Gminie. Kampania edukacyjna na rzecz promowania Inteligentnych
Sieci Energetycznych w Polsce" i adresowane są do osób fizycznych –
indywidualnych odbiorców i konsumentów energii elektrycznej i cieplnej w
gospodarstwach domowych oraz do pracowników jednostek samorządu
terytorialnego szczebla gminnego, powiatowego i wojewódzkiego oraz
innych instytucji publicznych, odpowiedzialnych w swojej pracy zawodowej
za planowanie, wspieranie, wdrażanie i rozwijanie przedsięwzięć
związanych z zarządzaniem energią, efektywnością energetyczną,
energetyką odnawialną i ochroną środowiska.
Kampania i szkolenia organizowane są przez Fundację Partnerska Grupa
Lokalnego Działania „Ciuchcia Krasińskich” we współpracy z Fundacją
Promocji Gmin Polskich i zostały dofinansowane ze środków dotacji
NFOŚiGW.
Źródło: Serwis Samorządowy PAP