Rozkołysany ocean wydaje się nieograniczonym źródłem energii.
Zatem, jak wykorzystać fale morskie, by mogły stać się one źródłem
energii? Naukowcy z Politechniki Łódzkiej pracują nad urządzeniem, które
pozwoli uzyskać prąd z ruchu fal morskich.
Europejskie Stowarzyszenie Energii Oceanu EOEA (www.eu-oea.com) ocenia,
że fale mogą nam dostarczyć 45 TWh energii elektrycznej rocznie.
Dlatego coraz więcej naukowców próbuje opracować maszynę, która poradzi
sobie w ekstremalnych warunkach, gdzie narażona jest często na olbrzymią
gwałtowność fal. Do grona badaczy dołączyli także naukowcy z
Politechniki Łódzkiej, którzy stworzyli wahadłowy generator prądu.
Zasada działania urządzenia opiera się na zestawie wahadeł, które
wprowadzone w ruch przez kołysanie fal, będą napędzały prądnicę i
generowały prąd elektryczny. Pozwoli np. w wygodny sposób oświetlić
miejsca zastawiania sieci rybackich, oznaczone bojami na morzu.
Jakie są zalety takiego urządzenia? Wahadłowy generator, w
przeciwieństwie do baterii słonecznych, czy turbin wiatrowych nie jest
uzależniony od zmiennej pogody, więc jego wydajność jest praktycznie
niezmienna. W mniejszym stopniu wpływa na środowisko i nie zajmuje
cennej powierzchni na lądzie. Jak szacuje brytyjskie stowarzyszenie na
rzecz energii wiatrowej (British Wind Energy Association), gdyby energia
fal została wykorzystana w pełni, to emisja dwutlenku węgla do
atmosfery zmniejszyłaby się o jakieś 1-2 mld ton.
– Urządzenie nie zgromadzi tyle energii, żeby np. zasilić miasteczko,
ale mogłoby zasilać lampy sygnalizacyjne, które znajdują się w trudno
dostępnych miejscach - na bojach czy sygnalizatorach przy sieciach
rybackich na morzu – przekonuje kierownik badań, prof. Tomasz Kapitaniak
z Katedry Dynamiki Maszyn Politechniki Łódzkiej.
Wahadłowy generator jest na razie w fazie testów. Na dalszym etapie badań naukowcy chcą stworzyć prototyp urządzenia.
Naukowcy zapowiedzieli, że jeżeli urządzenie dobrze się sprawdzi w
przypadku fal morskich, to będzie można je wykorzystać do generowania
prądu z innego rodzaju drgań – na przykład z wstrząsów w trakcie jazdy
pociągiem.
To nie jest pierwszy tego typu pomysł. Idea czerpania energii z fal
morskich zakiełkowała już w Anglii na przełomie XVII i XIX wieku. Sto
lat później w Stanach Zjednoczonych Ameryki zgłoszono w urzędzie
patentowym „motor poruszany falami”. W drugiej połowie XX wieku
uruchomiono pierwszą elektrownię tego typu w Bouchaux-Praceique we
Francji. Obecnie jest zarejestrowanych ponad tysiąc patentów. Prym w tej
dziedzinie wiodą Japonia i Anglia.
Warto wspomnieć o tym, iż rozwiązanie jest już wykorzystywane do
komercyjnego wytwarzania prądu elektrycznego. Chodzi o system Pelamis,
czyli konstrukcję składającą się z metalowych rur i hydraulicznych
siłowników. Urządzenie tego typu możemy zobaczyć w Portugalii –
elektrownia falowa o nazwie „Agucadoura” została podłączona do
portugalskiej sieci energetycznej.
Jednak polski wynalazek jako pierwszy będzie wykorzystywać mechanizm
synchronizacji wahadeł. Jak wyjaśnia prof. Tomasz Kapitaniak,
poruszające się w jednym rytmie wahadła umieszczone obok siebie, ale
puszczone w ruch w innym momencie, potrafią samodzielnie się
zsynchronizować. Aby doszło do synchronizacji, wahadła powinny mieć ten
sam okres drgań i konieczny jest przepływ energii (informacji) między
nimi.
Teraz pozostaje czekać i obserwować, jak maszyna sprawdzi się w rzeczywistych warunkach.
Źródło: ekologia.pl
Zmieniona ustawa śmieciowa to dopiero początek drogi w zarządzaniu odpadami – mówią przedstawiciele firm wywożących śmieci.
Ich zdaniem powinny istnieć zachęty ekonomiczne dla zakładów przemysłowych do korzystania z paliwa z odpadów, na wzór obowiązujących w Niemczech czy w Austrii.
Chodzi o to, aby zamiast spalania gazu, miału, węgla czy mazutu, bardziej opłacało się wykorzystywanie paliwa z odpadów.
- Obecnie najważniejsze jest to, aby jak najwięcej odpadów wysegregować
z odpadów komunalnych, żeby one nie zalegały na składowiskach. Wszystko
po to, aby wykorzystać energię z odpadów. Spalarnie z kolei oczekują,
że jeżeli wybuduje się inwestycję za kilkaset milionów złotych, to musi
dostać odpowiednią ilość odpadów do przetworzenia - mówi Tomasz Uciński z
Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Koszalinie.
Tomasz Uciński podkreśla, że chodzi tu powtórny przerób papieru,
makulatury, złomu, metali żelaznych i nieżelaznych. Takie systemy
gospodarowania odpadami funkcjonują od lat w krajach „starej" Unii
Europejskiej.
- Np. w Szwecji istnieją automaty, gdzie wrzuca się butelki, te
automaty zwracają nam kaucję czy jakieś kupony na zakupy. Działa to
wówczas, gdy koszt unieszkodliwiania tych opakowań będzie wliczony w
cenę tego produktu. Wtedy ten, kto więcej konsumuje, więcej tych parę
eurocentów płaci za produkt, który kupuje. Takie modele funkcjonują w
większości z krajów starej UE. My musimy powoli do tego systemu
dochodzić - mówi Tomasz Uciński.
W jego ocenie trzeba wprowadzić zachęty ekonomiczne do wykorzystywania przez zakłady przemysłowe paliwa z odpadów.
- Należy zachęcać zakłady przemysłowe, które są energochłonne, do
wykorzystania w swoich systemach ciepłowniczych paliwa z odpadów. Takie
doświadczenia mają Niemcy, Austriacy i my musimy stopniowo, realizując
tę naszą ustawę, korzystać z ich doświadczeń. Chodzi o to, aby zamiast
spalania gazu, miału czy węgla czy mazutu, bardziej opłacało się
wykorzystanie paliwa z odpadów. Np. w Niemczech praktycznie każdy zakład
przemysłowy wykorzystuje non stop przez cały rok energię pochodzącą z
odpadów - reasumuje Tomasz Uciński.
Źródło:portalsamorzadowy.pl
Czyste powietrze w mieście to marzenie ściętej głowy? Samorządy
na wszelkie możliwe sposoby starają się, by tak nie było i wdrażają
programy mające zlikwidować tzw. niską emisję.
Od lat przekroczony poziom zanieczyszczeń powietrza to jeden z
uciążliwych problemów Krakowa. W tym roku władze stolicy Małopolski
zarezerwowały w budżecie na poprawę jego jakości 2, 8 mln zł. Dodatkowo
samorząd uzyskał 3,5 mln zł z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i
Gospodarki Wodnej.
Wśród podjętych działań warto wymienić między innymi dwa porozumienia.
Pierwsze, podpisane 15 maja 2012 roku z dostawcami mediów i paliw, ma
zitensyfikować działania ograniczające niską emisję, drugie, zawarte z
Regulatory Assistance Project w lipcu tego roku, ma pomóc gminie wskazać
politykę regulacyjną, możliwości finansowe i mechanizmy rynkowe
ułatwiające właścicielom dostosowanie domów do zmiany sposobu
ogrzewania.
Ponadto, jak informuje Krystyna Śmiałek, zastępca dyrektora wydziału
kształtowania środowiska krakowskiego magistratu, od 2009 roku straż
miejska przeprowadza intensywne kontrole spalania odpadów w piecach
domowych.
- W mieście planowane jest przeprowadzenie inwentaryzacji palenisk
węglowych. Gminna spółka MPEC rozbudowuje system ciepłowniczy i
realizuje program "Zmień system ogrzewania", gdzie na własny koszt
wykonuje węzły cieplne i przyłącza je do budynków ogrzewanych węglem -
zaznacza Śmiałek.
Walkę z emisją pyłów i szkodliwych gazów pochodzących z domowych pieców
grzewczych i kotłowni węglowych prowadzi także Opole, gdzie realizowany
jest program obejmujący zmianę sposobu ogrzewania w lokalach
mieszkalnych. Zgodnie z nim od 2011 do 2030 roku ma zostać
zrealizowanych ok. 4420 inwestycji polegających na rezygnacji z paliwa
stałego - węgla i koksu - na rzecz ekologicznych źródeł ciepła.
Dofinansowaniem objęty jest również zakup i montaż pomp ciepła oraz
kolektorów słonecznych. Wsparcie dla mieszkańców na wymienione działania
w latach od 2011 do 2030 szacuje się na łączną kwotę prawie 9,5 mln zł.
Ponadto w mieście cały czas prowadzona jest termomodernizacja szkół i
placówek opiekuńczo-wychowawczych.
W Raciborzu samorząd prowadzi dwa programy mające na celu ograniczenie
emisji zanieczyszczeń do atmosfery. Cześć pieniędzy, 375 tys. zł,
przeznaczonych na te działania pochodzi z pożyczki udzielonej przez
WFOŚi GW, pozostałe 325 tys. to środki własne gminy.
- Programy przeznaczone są dla osób fizycznych, przedsiębiorców,
wspólnot mieszkaniowych i innych podmiotów mających tytuł prawny do
lokali i budynków zlokalizowanych na terenie gminy - wyjaśnia Jolanta
Bujalska z wydział ochrony środowiska i rolnictwa urzędu miasta w
Raciborzu. - Dofinansowywane są inwestycje polegające na wymianie
starych i wysokoemisyjnych źródeł ciepła na nowe ekologiczne piece lub
montażu instalacji solarnych i pomp ciepła.
Źródło:portalsamorzadowy.pl
Przydomowe elektrownie i energooszczędne budynki mają przynieść
Polsce nowe miejsca pracy i nowe technologie. Obranie tego kierunku w
polityce państwa sprawi, że zaoszczędzimy i możemy stać się liderami na
globalnym rynku.
Dzięki nowym regulacjom przyjętym wraz z nowelizacją Prawa energetycznego, ta wizja ma szansę stać się rzeczywistością.
- W energetyce jądrowej nie przeskoczymy tych, którzy już zrobili
bardzo dużo. Ale w oszczędzaniu energii, zwłaszcza w biogazowniach,
które by wytwarzały wspólnie, czyli w kogeneracji, energię elektryczną i
cieplną, mamy szansę być liderem i budować konkurencyjność naszej
gospodarki - przekonuje dr Andrzej Kassenberg, prezes Instytut na Rzecz
Ekorozwoju.
Dodaje, że przyszłość polskiej energetyki jest w rękach Polaków.
Inwestując w przydomowe elektrownie - małe wiatraki, panele
fotowoltaiczne - możemy produkować energię na własne potrzeby, a jej
nadwyżki sprzedawać. Dzięki temu ograniczone zostaną problemy z
dostawami energii elektrycznej, które mają być coraz powszechniejsze w
ciągu najbliższych lat, gdy zostaną wyłączone przestarzałe bloki
węglowe.
Ekspert przytacza przykłady Danii i Niemiec, gdzie rząd postawił na
zieloną rewolucję, czyli na znaczące zwiększenie energii produkowanej z
odnawialnych źródeł energii w miksie energetycznym kraju.
- Duńczycy postanowili, że w 2050 roku sto procent energii będzie
pochodziło ze źródeł odnawialnych i będą zużywać o 30 proc. mniej
energii. Z kolei Niemcy poszli w tzw. Energiewende i rozwijają
gwałtownie energetykę odnawialną, mają już dzięki niej 75 GW zielonych
mocy, z tego aż 33 GW jest w rękach indywidualnych i prywatnych. Tam są
rolnicy, którzy więcej pieniędzy zarabiają na produkcji energii
elektrycznej niż na produkcji rolnej - przekonuje dr Andrzej Kassenberg.
Sektor zielonej energetyki może też dać pracę także młodym ludziom,
którzy odpowiednio przeszkoleni mogliby zająć się instalacją
mikroelektrowni czy pracować przy ich produkcji.
Wydaje się, że to jest bardzo ważny kierunek, bo co my zrobimy z tymi
młodymi ludźmi. Mamy 27,5 proc. bezrobotnych, co im zaoferujemy? Pracę w
kopalniach poniżej 1 tys. metrów, gdzie jest wysoka temperatura, czy
zaoferujemy pracę w obiekcie, który zarządza energią lokalnie? Nie muszą
się przenosić do miast, bo to rozproszona i efektywność taki pracownik
będzie potrzebny w każdej gminie. Mówimy o kompleksowej wizja innego
państwa za 30-40 lat, ale dziś musimy zacząć. Każda wybudowana duża
elektrownia blokuje nas w tym - uważa ekspert ds. energetyki.
Przypomina, że dzięki nowelizacja Prawa energetycznego (tzw. mały
trójpak), która została przyjęta przez Sejm pod koniec czerwca, możliwe
będzie rozwijanie zielonej energetyki na szeroką skalę także w Polsce.
- Wreszcie małe instalacje przestaną być traktowane jak działalność
gospodarcza. A nadwyżki, energii będzie można sprzedawać i nie będzie to
działalność gospodarcza. Choć niestety tylko po cenie 80 proc. średniej
ceny sprzedaży energii elektrycznej w poprzednim roku. Możemy też
inwestować w mikro wiatraki, pompy ciepła, biogazownie, które mogą
produkować i ciepło i energię elektryczną. Jest cały ogrom rzeczy, które
możemy wytwarzać, możemy się wyspecjalizować - mówi dr Andrzej
Kassenberg.
Kolejnym obszarem, gdzie Polska może zyskać inwestując, jest izolacja cieplna budynków.
- Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wprowadzi
niedługo instrument promujący nowe budownictwo, nie tylko indywidualne,
ale także i zbiorowe. Chodzi o budynki energooszczędne i pasywne. Musimy
pamiętać przy tym, że jeżeli dzisiaj zrobimy tak zwaną płytką
termomodernizację, czyli ocieplimy budynki o 20-30 proc., to późniejsze
dodatkowe pogłębienie tej termomodernizacji jest bardzo trudne i
kosztowne. Lepiej więc od razu iść w kierunku 60-70 proc., co oczywiście
więcej kosztuje, ale daje nam więcej korzyści - przekonuje.
Do takich inwestycji powinny mobilizować nowe przepisy, zgodnie z
którym wszystkie budynki w UE powstające po 2020 roku powinny mieć
"niemal zerowe zużycie energii".
- Wszelkie nowe budynki powinniśmy budować w tzw. technologii domu
pasywnego czyli zużywającego 15 kilowatogodzin na metr kwadratowy, a
dziś standard polski to 120 kilowatogodzin na metr kwadratowy. To jest
kolosalna różnica, więc tu jest szansa - podkreśla dr Andrzej
Kassenberg.
Źródło:portalsamorzadowy.pl
Osoby zainteresowane budową domów lub zakupem mieszkań energooszczędnych mogą ubiegać się o kredyt z dopłatą Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w trzech bankach. Do końca roku taką ofertę będzie świadczyć siedem banków.
Kredyty na energooszczędne mieszkania i domy, do których dopłaci
NFOŚiGW, są już w ofercie Banku Ochrony Środowiska, Banku Polskiej
Spółdzielczości, SGB-Banku, a także w bankach spółdzielczych tych
zrzeszeń.
"Spodziewamy się, że do końca tego roku wszystkie banki, które
zadeklarowały wcześniej udział w programie, do niego przystąpią" -
powiedział na wtorkowej konferencji prasowej prezes Związku Banków
Polskich Krzysztof Pietraszkiewicz. Chodzi o Getin Noble Bank, Nordea
Bank Polska, Deutsche Bank PBC oraz Bank Zachodni WBK.
Do 2018 roku Fundusz ma przeznaczyć na dopłaty 300 mln zł. Będą mogły z
nich skorzystać osoby planujące budowę domu jednorodzinnego lub
kupujące dom czy mieszkanie od dewelopera. Według Funduszu zaplanowane
na ten cel pieniądze mają pozwolić na realizację ok. 10-15 tys. domów
jednorodzinnych i mieszkań w budynkach wielorodzinnych. Z kolei bankowcy
liczą na udzielenie kredytów o wartości ok. 2,5 mld zł.
Jak mówił dyrektor Zespołu Programów Publicznych i Środowisk
Gospodarczych w Związku Banków Polskich Arkadiusz Lewicki, specjaliści z
branży audytu energetycznego, tzw. weryfikatorzy, będą sprawdzać
zgodność projektu z parametrami energooszczędności, jakie musi spełniać
budynek. "Inwestor może odwoływać się od opinii weryfikatora do
Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej" -
powiedział. Dodał, że cena usług takiego specjalisty nie może
przekraczać 2 tys. zł za jedno badanie.
Bankowcy spodziewają się większego zainteresowania kredytami
energooszczędnymi w przyszłym roku. Anna Żyła z BOŚ powiedziała, że w
jej banku jest zarejestrowanych kilka wniosków kredytowych w tej
sprawie. Z kolei pracownicy Banku Polskiej Spółdzielczości mówili, że
spodziewają się zainteresowania takimi kredytami już w najbliższym
czasie.
Dyrektor Biura Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki
Wodnej Ryszard Ochwat podkreślił, że celem programu NFOŚiGW jest
propagowanie budownictwa energooszczędnego w Polsce. Wyjaśnił, że unijna
dyrektywa zobowiązuje państwa członkowskie do budowania po 2020 roku
wszystkich budynków w standardzie o niemal zerowym zużyciu energii.
"Obecnie budownictwo zużywa 40 proc. energii ogółem, w tym około 68
proc. energii elektrycznej. W ten sposób chcemy zachęcić Polaków do
realizacji przedsięwzięć, przyczyniających się do poprawy stanu
środowiska poprzez zmniejszenie zapotrzebowania na energię w
budownictwie mieszkaniowym" - podkreślił.
Dyrektor Generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich Konrad
Płochocki ocenił, że idea programu jest dobra. "Martwią nas jego
technikalia. Program bardzo szczegółowo określa dodatkowe wymagania,
które musi spełnić dom lub mieszkanie, aby został do niego
zakwalifikowany" - powiedział. Jak mówił, wymagania NFOŚiGW dotyczą
zastosowania przy budowie takich domów konkretnych przegród, posadzek
czy stropów. Poinformował, że do PZFD należą firmy, które budują domy
energooszczędne, których zużycie energii wynosi poniżej 40 KWh na metr
kwadratowy. Zaznaczył jednak, że "żaden z 25 wymogów postawionych przez
program nie jest spełniony, mimo że efekt finalny został osiągnięty".
"Mam nadzieję, że docelowo program będzie się zmieniał, a jego
założenia zostaną zmodyfikowane. Nie będziemy pokazywali, jak mamy dojść
do celu, tylko, co jest celem" - podkreślił Płochocki.
Inwestor może liczyć na jednorazowe, bezzwrotne dofinansowanie w
wysokości 50 tys. zł dla budynku pasywnego (nie może zużywać więcej niż
15 KWh na metr kw.) i 30 tys. zł dla budynku energooszczędnego (nie może
zużywać więcej niż 40 KWh na metr kw.). Kupujący mieszkanie może dostać
odpowiednio 16 tys. zł lub 11 tys. zł. Wysokość dofinansowania ma być
uzależniona od wskaźnika zużycia energii oraz od spełnienia innych
warunków, w tym dotyczących sprawności instalacji grzewczej i
przygotowania wody użytkowej.
Źródło: PAP
Bałtyk zaskoczył naukowców. Wbrew obiegowym opiniom, każdego roku emituje on około 75 mln ton CO2 do atmosfery, a pochłania 60 mln ton. Jeśli podobnie zachowują się inne morza przybrzeżne, będzie trzeba zmodyfikować warunki brzegowe modeli klimatycznych.
„Wśród oceanografów panuje uzasadnione i ugruntowane przekonanie, że
oceany i morza pochłaniają około 1/3 emitowanego przez ludzi dwutlenku
węgla (CO2). Aż 20 proc. udziału w tej absorbcji mają morza szelfowe,
czyli takie, których głębokość nie przekracza 200 metrów" - powiedział
PAP dyrektor Instytutu Oceanologii PAN prof. Janusz Pempkowiak.
Według dotychczasowej wiedzy właśnie w takich morzach jak Bałtyk
absorbcja CO2 powinna być szczególnie intensywna. Prof. Pempkowiak, wraz
z dr Karolem Kulińskim, postanowił zweryfikować tę obiegową opinię i
zbadać, jak dużo dwutlenku węgla Bałtyk w rzeczywistości pochłania z
atmosfery.
„Doszliśmy do wniosku, że opłaca się ustalić, jaką rolę pełni Morze
Bałtyckie w procesie absorbcji CO2. Jesteśmy przekonani, że takie
oszacowanie jest istotne dla prognozowania przyszłych zmian
klimatycznych” – wyjaśnił prof. Pempkowiak.
Naukowcy określili np. ile substancji chemicznych zawierających węgiel
Bałtyk wymienia z Morzem Północnym oraz jak duży jest strumień związków
węgla z rzek do Bałtyku. Wzięli pod uwagę jeszcze 10 innych komponentów
obiegu węgla w Morzu Bałtyckim. Okazało się, że Bałtyk w rocznym
rozrachunku emituje do atmosfery więcej CO2, niż absorbuje.
„Okazało się, że Bałtyk absorbuje ok. 60 mln ton CO2, głównie w
rejonach pełnomorskich. Emituje zaś blisko 75 mln ton w ujściach rzek i w
rejonach pełnomorskich” - tłumaczy rozmówca PAP. W rezultacie każdego
roku do atmosfery Morze Bałtyckie emituje 15 mln ton CO2.
Dlaczego Bałtyk sam emituje dwutlenek węgla? Prof. Pempkowiak wyjaśnia,
że z wodami rzek do Bałtyku dostaje się mnóstwo związków organicznych,
które są wymywane z gleby lub trafiają do wody ze ściekami. W wodzie
morskiej ulegają one mineralizacji, czego efektem jest wytrącanie się
CO2. To właśnie ten nadmiar jest emitowany do atmosfery.
Najwięcej dwutlenku węgla Bałtyk emituje jesienią i zimą. Sytuacja
odwraca się między kwietniem a październikiem, kiedy żyjące w nim
mikroskopijne roślinki, określane jako fitoplankton, intensywnie
poszukują dwutlenku węgla, aby móc się dynamicznie rozwijać.
„Do mórz szelfowych trafiają substancje odżywcze: azotany, fosforany.
One umożliwiają wzrost fitoplanktonu czyli tzw. produkcji pierwotnej.
Chcąc zwiększyć swoją masę, te maleńkie rośliny pochłaniają dwutlenek
węgla. Kiedy zabraknie go już w wodzie morskiej, to jest absorbowany z
atmosfery” – powiedział prof. Pempkowiak.
Nie wszystkie morza absorbują i emitują porównywalne ilości CO2. Do
Morza Śródziemnego wpływają zaledwie dwie duże rzeki i niewiele
zanieczyszczeń. Dlatego akurat ono absorbuje więcej CO2, niż emituje.
Zdaniem prof. Pempkowiaka również inne morza, o których sądzi się, że
absorbują dużo CO2, powinno się ponownie zbadać pod tym względem. "Sporo
pomiarów wykonano na Morzu Żółtym, Morzu Chińskim, Morzu Czarnym i
Północnym. Jednak miejsca, w ujściach rzek, w których zachodzą procesy
związane z emisją i pochłanianiem CO2, są bardzo rzadko badane przez
naukowców" - mówi uczony.
Dyrektor Instytutu Oceanologii PAN przypomina, że dwutlenek węgla w
ostatnich latach przyciąga szczególną uwagę, dlatego że jest jednym z
gazów cieplarnianych. "Ocieplenie klimatu mniej więcej w 70 proc. wynika
ze zwiększenia stężenia dwutlenku węgla w atmosferze" - wyjaśnia.
Jeżeli okaże się, że morza absorbują znacznie mniej dwutlenku węgla,
niż sądzono, to będzie trzeba również zmniejszyć szacunki dotyczące
ładunku CO2 absorbowanego przez oceany. "To spowoduje, że przewidywania
dotyczące stężenia CO2 w atmosferze za 10 czy 20 lat mogą ulec
przewartościowaniu" - zauważa rozmówca PAP.
Ma to ogromne znaczenie bo - jak tłumaczy prof. Pempkowiak - stężenie
CO2 w atmosferze jest bardzo istotnym czynnikiem, branym pod uwagę
podczas przygotowywania modeli klimatycznych. Te z kolei pozwalają
prognozować, jakie będą temperatury w różnych miejscach globu w
nadchodzących latach. Zdaniem uczonego, takie przewartościowanie
poglądów w świecie naukowym jest nieuchronne, ale zanim nastąpi, musi
upłynąć jeszcze kilka lat.
Badania prowadzono w ramach projektu BALTEX sponsorowanego przez
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, oraz w ramach programu
„Baltic-C”, w którym uczestniczyły różne państwa Unii Europejskiej m.in.
Szwecja, Finlandia i Niemcy. Badania trwały około siedmiu lat i
zakończyły się w 2011 roku.
Źródło:PAP - Nauka w Polsce
Jego wydobycie w Polsce jest coraz bardziej nieefektywne i
nieopłacalne. Dotowanie i budowanie nowych kopalń jest więc sprzeczne z
ideą bezpieczeństwa energetycznego i uniezależniania się od dostaw
surowców z innych krajów.
- Polskie górnictwo jest nieefektywne. 70 proc. kosztów wydobycia
stanowią płace. Sektor górniczy wytwarza zaledwie 3 proc. polskiego PKB
brutto, a na tonę wydobywanego węgla aż sześć ton jest marnowanych -
wylicza dr Michał Wilczyński, ekspert ds. paliw i energii, były Główny
Geolog Kraju.
W raporcie "Zmierzch węgla kamiennego w Polsce" opublikowanym przez
Instytut na rzecz Ekorozwoju, ekspert dowodzi, że reformy sektora
górnictwa węgla kamiennego od 1990 roku sprowadzały się do ogromnych
dotacji publicznych, przy spadającym wydobyciu i rosnących kosztach.
Przytacza raport Najwyższej Izby Kontroli z roku 2011, który wskazuje,
że "wydobycie węgla kamiennego w Polsce nosi cechy gospodarki
rabunkowej".
Podkreśla, że wydobycie tego surowca w Polsce będzie trwało do 2050
roku, ale będzie ono tylko na poziomie 28 mln ton rocznie. Przypomina,
że w roku 1990 w kraju było 70 kopalń i wydobywano 120 mln ton węgla, a
dzisiaj jest ich 30 i wydobywamy prawie o połowę mniej - 70 mln ton.
- Ten spadek jest stały i konsekwentny. Dlatego mówię o zmierzchu węgla
kamiennego, bo nie możemy inwestować miliardów w elektrownie węglowe
mając świadomość, że paliwo do nich będziemy importować. Polski węgiel
nie jest w stanie kosztowo konkurować np. z australijskim czy
południowoafrykańskim. Tam wydobywa się węgiel na powierzchni, czyli
odkrywkowo - tłumaczy dr Michał Wilczyński.
W opinii m.in. Greenpeace metoda odkrywkowa dewastuje środowisko,
przyczynia się do degradacji pól uprawnych, łąk, lasów oraz obszarów
chronionych, powoduje opadanie wód gruntowych i zwykle prowadzi do
wywłaszczenia ludzi i konieczności ich przesiedlania.
- Chcąc sięgnąć w Polsce do zasobów głębokich, musimy mieć świadomość
wysokich kosztów, ponieważ wzrasta gwałtownie temperatura. Warunki pracy
są nieludzkie - 40 stopni na głębokości tysiąca metrów, zawartość
metanu podnosi ryzyko wybuchu. Koszty byłyby ogromne i specjaliści
wiedzą, że nie sięgniemy po te zasoby głębokie - podkreśla były Główny
Geolog Kraju.
Elektrownie węglowe to projekty obliczone na minimum 40 lat pracy. A
ponieważ zasoby polskiego węgla kurczą się, i trzeba liczyć się z
koniecznością zwiększania importu tego surowca, inwestowanie w kopalnie
to "błędne decyzje, które będą nieodwracalne".
- Nasze zasoby przemysłowe kurczą się od dwudziestu paru lat w
gwałtownym tempie. Proces odchodzenia od węgla, dla przykładu u naszych
sąsiadów w Niemczech, trwa już 40 lat - mówi dr Michał Wilczyński.
Dlatego - jego zdaniem - konieczna jest wizja tego, jaki powinien być
polski miks energetyczny. Jej wyrazem miała być opublikowana przez
Komisję Europejską mapa drogowa przejścia do konkurencyjnej gospodarki
niskoemisyjnej we Wspólnocie do 2050 r. Polska jako jedyny kraj UE
zawetował jej przyjęcie. Resort środowiska tłumaczył, że zabrakło
"analizy skutków głębokich redukcji emisji gazów cieplarnianych dla
poszczególnych państw członkowskich, a wizja niemal całkowitej
eliminacji emisji z sektora elektroenergetycznego jest mało
realistyczna".
- Ta polityka dotyczy nie tylko kwestii ochrony zdrowia obywateli, bo
polepszy się w ten sposób stan jakości powietrza, ale również jest to
myślenie o wykorzystywaniu lokalnych zasobów, by zwiększyć naszą
niezależność, a więc i bezpieczeństwo energetyczne - mówi Agencji
Informacji Newseria dr Michał Wilczyński.
Rośnie konkurencja o dostęp do surowców takich jak ropa naftowa, węgiel
kamienny ze strony Chin, Indii i innych krajów rozwijających się.
Rozwijanie odnawialnych źródeł energii wydaje się więc racjonalnym
rozwiązaniem.
- Jeżeli w Niemczech w tzw. zielonej energetyce cztery miliony
prywatnych obywateli sprzedają energię elektryczną z mikroinstalacji,
jeżeli powstało tam 380 tys. miejsc pracy i mają wielokrotnie czystsze
powietrze od nas, to pytanie jest, czy nas stać na brnięcie w energetykę
węglową? - podsumowuje dr Michał Wilczyński.
Źródło:cire.pl
W ramach kampanii "Porozmawiajmy o łupkach" wystartowała nowa strona internetowa Ministerstwa Środowiska poświęcona gazowi łupkowemu.
Strona powstała w ramach kampanii "Porozmawiajmy o łupkach",
realizowanej przez Ministerstwo Środowiska i współfinansowanej ze
środków Unii Europejskiej oraz Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i
Gospodarki Wodnej.
Znajdują się na niej informacje o najważniejszych elementach kampanii, w
tym przede wszystkim o planowanych na październik 2013 r. wysłuchaniach
publicznych.
Pod adresem lupki.mos.gov.pl można znaleźć także informacje na temat:
stanu prac poszukiwawczych w Polsce, obowiązujących i planowanych
przepisów prawnych, środowiskowych aspektów prowadzonych prac.
Strona kampanii umożliwia również zadanie dowolnego pytania n temat
gazu łupkowego. Odpowiedzi na wszystkie pytania będą udzielać eksperci z
dziedziny geologii i ochrony środowiska.
Treści na stronie będą stale aktualizowane i rozwijane. Już wkrótce
pojawi się na niej przystępne kompendium wiedzy na temat gazu łupkowego.
- Nasza strona została przygotowana z myślą o osobach najbardziej
zainteresowanych poszukiwaniami gazu łupkowego w Polsce, mieszkańcach
terenów objętych koncesjami, urzędnikach samorządowych, dziennikarzach.
Mam nadzieję, że będą z niej chętnie korzystać - mówi Piotr Woźniak,
główny geolog kraju i wiceminister środowiska.
Kampania "Porozmawiajmy o łupkach" obejmuje dwa regiony: Polskę
północną (woj. pomorskie, kujawsko-pomorskie i warmińsko-mazurskie) i
Lubelszczyznę (woj. lubelskie).
Adresatami kampanii są w pierwszej kolejności mieszkańcy obu regionów,
ale większość działań jest skierowana do wszystkich stron zaangażowanych
w proces poszukiwań niekonwencjonalnych złóż gazu, w tym do
przedstawicieli administracji samorządowej, organów ochrony środowiska,
organizacji pozarządowych, firm poszukiwawczych, naukowców itp.
Najważniejszym punktem kampanii będą dwa wysłuchania publiczne, których
celem będzie umożliwienie wymiany poglądów na temat gazu łupkowego.
Dzięki temu działaniu mieszkańcy terenów objętych poszukiwaniami oraz
inne zaproszone osoby będą mieli okazję przedstawić swoją opinię
dotyczącą trwających w regionie prac oraz innych zagadnień związanych z
niekonwencjonalnymi złożami gazu.
Przedstawiciele Ministerstwa Środowiska wysłuchają wszystkich wystąpień
i na ich podstawie opracują dokument, który wskaże najważniejsze
potrzeby, oczekiwania, nadzieje i obawy zaangażowanych stron oraz
niezbędne działania na przyszłość.
Źródło: portalsamorzadowy.pl
Od 20 sierpnia żyjemy na ekologiczny kredyt. Jeśli nie ograniczymy naszej konsumpcji oraz nie zmienimy naszych codziennych nawyków, Ziemia nie będzie w stanie nas utrzymać. – alarmuje międzynarodowa organizacja ekologiczna WWF.
„20 sierpnia, przypada dzień, w którym przekroczymy poziom zużycia zasobów Ziemi, na których odtworzenie nasza planeta potrzebuje 12 miesięcy.” – czytamy w informacji prasowej WWF.
Organizacja ekologiczna mierzy regularnie tzw. ślad ekologiczny
ludzkości, który określa wpływ człowieka na środowisko naturalne. Ślad
ten określa, ile lądu i wody ludzie potrzebują, by zaspokoić swoje
potrzeby oraz ile potrzebuje natura, żeby zaabsorbować wyprodukowany
przez nas CO2. Wielkość śladu ekologicznego zależy m.in. od wzrostu
liczby ludności, poziomu konsumpcji na osobę i sposobu wykorzystania
zasobów naturalnych.
– Na nasz ślad ekologiczny składają się emisje CO2, wynikające z
działalności ludzi, wielkość pól przeznaczonych pod uprawy i hodowlę
zwierząt, ilość drewna pozyskiwanego z lasów oraz poławianych ryb i
owoców morza, a także budowa infrastruktury – mówi Paweł Średziński z
WWF Polska. – WWF regularnie mierzy zapotrzebowanie ludzkości na zasoby
naturalne Ziemi i co 2 lata publikuje „Living Planet Report”. Z
ubiegłorocznego raportu wynika, że konsumujemy o 50 proc. więcej
zasobów, niż Ziemia jest w stanie nam zapewnić. Jeżeli ten trend
zostanie utrzymany, w 2030 roku będziemy potrzebować więcej niż dwóch
planet, aby ludzkość mogła przetrwać. W tym roku zużyliśmy zasoby Ziemi w
dniu 20 sierpnia. – dodaje Średziński.
Organizacja ekologiczna alarmuje, że rosnąca konsumpcja nie idzie w
parze z zasobnością środowiska naszej Planety. W 1961 roku, gdy powstała
międzynarodowa organizacja WWF, ludzkość wykorzystywała jedynie 2/3
zasobów naturalnych Ziemi, nasz ślad ekologiczny był znacznie niższy, a
konsumpcja bardziej zrównoważona.
Obecnie przeciętny mieszkaniec naszej planety potrzebuje 2,7 ha
powierzchni Ziemi, aby zaspokoić swoje zapotrzebowanie na zasoby
naturalne. Polacy potrzebują aż 4 ha! – tłumaczy Średziński. Coraz
większy ślad ekologiczny pozostawiają kraje o rosnącym zaludnieniu,
takiej jak Chiny, Indie, Brazylia i Indonezja. Według ekologów wpływ ma
na to kondycja finansowa danego państwa – im bogatszy kraj tym większy
ślad ekologiczny. Wynika to z siły nabywczej i poziomu konsumpcji,
znacznie wyższego niż w ubogich krajach.
Pozostaje pytanie: skąd czerpiemy te zasoby? Z biedniejszych krajów.
Mieszkańcy bogatych krajów żyją na koszt ubogich państw, przy
jednoczesnym braku skutecznych mechanizmów ochrony środowiska w tych
krajach.
Źródło:Ekologia.pl
Rada Ministrów przyjęła założenia do projektu ustawy o substancjach zubożających warstwę ozonową oraz o niektórych fluorowanych gazach cieplarnianych, przedłożone przez Ministra Środowiska.
Proponowane rozwiązania mają przyczynić się do ograniczenia emisji do
atmosfery niektórych fluorowanych gazów cieplarnianych i substancji
zubożających warstwę ozonową pochodzących przede wszystkim z urządzeń
chłodniczych, klimatyzacyjnych i ochrony przeciwpożarowej.
Fluorowane gazy cieplarniane (substancje HFC, PFC i SF6) są stosowane
jako czynniki chłodnicze, środki spieniające i gaśnicze, gazy pędne w
aerozolach oraz rozpuszczalniki. Ich emisja do atmosfery wpływa na
ocieplanie się klimatu. Z kolei gazy niszczące warstwę ozonową to freony
i halony (tzw. substancje zubożające warstwę ozonową). Ich stosowanie
np. w lodówkach jest jednak obecnie już coraz rzadsze.
Projekt nowej ustawy ma ograniczyć emisję szkodliwych gazów do
atmosfery. Zgodnie z przyjętymi założeniami będzie się to odbywać przede
wszystkim przez:
1) kontrolę szczelności urządzeń i systemów ochrony przeciwpożarowej zawierających te substancje i gazy;
2) odzysk substancji zubożających warstwę ozonową oraz fluorowanych
gazów cieplarnianych z urządzeń, systemów ochrony przeciwpożarowej oraz
gaśnic i systemów klimatyzacji w niektórych pojazdach silnikowych;
3) zakazy wprowadzania do obrotu substancji, produktów i urządzeń
zawierających substancje zubożające warstwę ozonową lub od nich
uzależnionych, z pewnymi wyjątkami.
W założeniach określono także, że podmioty wprowadzające do Polski
produkty, urządzenia, systemy ochrony przeciwpożarowej oraz gaśnice
(zawierające fluorowane gazy cieplarniane), a także pojemniki
zawierające te gazy – będą musiały umieszczać na nich etykiety w języku
polskim.
Przewidziano także utworzenie Centralnego Rejestru Operatorów Urządzeń i
Systemów Ochrony Przeciwpożarowej. Będzie on zawierał m.in. informacje o
podmiotach stosujących urządzenia ochrony przeciwpożarowej, a także o
rodzaju ilości substancji zubażającej warstwę ozonową lub fluorowanego
gazu cieplarnianego, zawartych w stosowanych przez nich urządzeniach.
Osoby serwisujące urządzenia zawierające fluorowane gazy cieplarniane
lub substancje zubożające warstwę ozonową, będą musiały posiadać
odpowiedni certyfikat wydawany bezterminowo. Projekt założeń do ustawy
przewiduje także certyfikat dla przedsiębiorstw.
W projekcie ustawy zostaną uregulowane kwestie sprawozdawczości w
odniesieniu do substancji zubożających warstwę ozonową oraz fluorowanych
gazów cieplarnianych. Na podmioty przywożące tego typu substancje do
Polski oraz je wywożące zostanie nałożony obowiązek przekazywania
rocznych sprawozdań do wyspecjalizowanej jednostki. Obowiązek ten
dotyczyć będzie także podmiotów stosujących substancje i gazy przy
produkcji, instalacji, serwisowaniu lub konserwacji gaśnic oraz systemów
klimatyzacji w niektórych pojazdach, a także prowadzących ich odzysk,
recykling, regenerację lub niszczenie.
Za kontrolę przestrzegania ustawy będą odpowiadać Inspekcja Ochrony Środowiska oraz Państwowa Straż Pożarna.
Przygotowanie nowych regulacji było konieczne przede wszystkim ze
względu na rozporządzenia wspólnotowe 1005/2009 w sprawie substancji
zubożających warstwę ozonową i 842/2006 w sprawie niektórych
fluorowanych gazów cieplarnianych oraz 10 rozporządzeń wykonawczych
Komisji Europejskiej do tych dwóch rozporządzeń.
Nowa ustawa zastąpi ustawę z 20 kwietnia 2004 r. o substancjach zubożających warstwę ozonową (Dz.U. 2004 nr 121 poz. 1263).
Źródło: mos.gov.pl
Europejskie lasy wykazują oznaki coraz mniejszej zdolności pochłaniania
dwutlenku węgla i tym samym oczyszczania atmosfery - stwierdzili
naukowcy. Od roku 2005 ilość atmosferycznego CO2 pochłanianego przez
lasy systematycznie spada.
W artykule opublikowanym w fachowym czasopiśmie "Nature Climate Change"
naukowcy z kilku czołowych ośrodków badawczych w Europie wskazali na
kilka przyczyn tego niepokojącego zjawiska: spadek liczby dużych i
zdrowych drzew, stałe zmniejszanie się powierzchni lasów oraz zmiany
klimatu i zjawiska naturalne, takie jak pożary.
Coraz więcej zanieczyszczeń
Pochłanianie związków węgla przez drzewa i emisja tlenu odgrywa
kluczową rolę w oczyszczaniu atmosfery z zanieczyszczeń przemysłowych i
komunalnych, których jest coraz więcej. Ponadto lasy są niezbędnym
ogniwem w naturalnym cyklu cyrkulacji węgla - niezbędnego dla życia
pierwiastka - między lądami (geosferą i biosferą), morzem i atmosferą.
W artykule wskazano, że europejskie lasy powoli odradzają się po
stuleciach ich rabunkowej eksploatacji i wyrębu. Realizowane są programy
zalesiania, zwłaszcza po II wojnie światowej. Jednak procesy te są zbyt
powolne aby sprostać wzrastającej szybko ilości zanieczyszczeń. W
konsekwencji wiele lasów zbliża się do "progu nasycenia" związkami
węgla.
- Oznacza to, że ilość pochłanianych przez lasy zanieczyszczeń nie
wzrasta, a nawet nieco spada - powiedział jeden z współautorów artykułu
dr Gert-Jan Nabuurs z holenderskiego Wageningen University. - Naszym
zdaniem jest to pierwsza oznaka nasycenia - dodał.
Nasze lasy się "starzeją"
Naukowcy oceniają, że obecnie europejskie lasy pochłaniają ok. 10 proc.
rocznej emisji gazów cieplarnianych przez kraje UE. Jednak Nabuurs
wskazuje, że lasy sadzone w okresie ostatnich 70-80 lat "starzeją się" i
zbliżają do wieku, w którym tempo przyrostu zielonej masy spada i tym
samym spada możliwość absorbcji zanieczyszczeń.
W ciągu ostatnich 100 lat spalanie kopalnych surowców energetycznych
(węgla, ropy i gazu) zwiększyło się wielokrotnie co spowodowało, że do
atmosfery uwalniane są olbrzymie ilości związków węgla poprzednio
związanego w geosferze.
Ponadto takie procesy jak urbanizacja i wyrąb lasów zmniejszyło zasięg
biosfery, która usuwała nadmiar węgla z atmosfery poprzez fotosyntezę.
Procesy te szczególnie przybrały na sile w rezultacie burzliwego
rozwoju gospodarek tzw. krajów wschodzących, takich jak Chiny, Indie i
Brazylia.
Źródło: TVN24
Podczas listopadowej konferencji klimatycznej COP19 w Warszawie Polska będzie podmiotem, a nie przedmiotem negocjacji dotyczących nowej międzynarodowej umowy ws. zmian klimatu - mówił podczas konferencji prasowej minister środowiska Marcin Korolec.
Korolec powiedział, że organizacja konferencji klimatycznej
(dziewiętnastej w historii i drugiej w Polsce) to największe wydarzenie
międzynarodowe w tym roku, jeżeli chodzi o liczbę uczestników.
Zaznaczył, że Polska będzie sprawować funkcje prezydencji konferencji,
co wzmocni jej pozycję na arenie międzynarodowej.
Minister poinformował, że do prezydencji nie należy tylko formalne
prowadzenie obrad, ale przede wszystkim obowiązek wypracowywania
kompromisu pomiędzy 194 stronami, a przede wszystkim największymi
graczami.
Korolec wskazał, że formalnie konferencja zacznie się 11 listopada i
potrwa do 22 listopada. Formalnie, bowiem w pierwszej części będą brać
udział negocjatorzy i urzędnicy, a zasadnicza, polityczna część
rozpocznie się 19 listopada. - W trakcie spotkania w Warszawie będziemy
określać funkcje, fundamenty, najważniejsze elementy nowej umowy i
będziemy się wspólnie zastanawiać, w jaki sposób nowa umowa musi
dotyczyć wszystkich 194 państw konwencji - powiedział.
Dodał, że w tym roku mają się rozpocząć negocjacje nowego porozumienia w
sprawie zmian klimatu. - Fakt, że początek tych negocjacji będzie miał
miejsce w Polsce w mojej ocenie jest niezwykle ważny (...). Ze względu
na nasze interesy nie ma ważniejszego procesu w systemie Narodów
Zjednoczonych, w który powinniśmy się angażować (...). Albo będziemy
podmiotem, albo przedmiotem tych negocjacji. Wydaje mi się, że nie mamy
wyjścia - wyjaśnił.
Poinformował, że decyzja o konferencji w Warszawie i jej dacie zapadła
jeszcze w 2008 r. podczas podobnej konferencji w Poznaniu. Zgodnie z
danymi resortu, maksymalny koszt konferencji określono na 100 mln zł.
Według Korolca około jedna dziesiąta tej kwoty zostanie przeznaczona na
zapewnienie bezpieczeństwa, a 26,4 mln zł ma pokryć koszty wynajęcia
Stadionu Narodowego.
Korolec powiedział, że spotkanie w Warszawie będzie pierwszym tego
typu, w którym udział wezmą przedstawiciele przemysłu. - W drugim
tygodniu (...) będziemy mieć dyskusję pomiędzy przedstawicielami
organizacji pozarządowych z przedstawicielami przemysłu, zwłaszcza
energochłonnego - wyjaśnił. - Mamy wstępne zapewnienia o udziale w tym
spotkaniu liderów z pierwszych stron gazet - poinformował.
Wiceminister spraw wewnętrznych Marcin Jabłoński mówił o kwestiach
bezpieczeństwa. Zapewnił, że MSW będzie w stanie zabezpieczyć zarówno
konferencję, jak i obchody święta 11 listopada. W COP19 zaangażowane ma
być prawdopodobnie kilka tysięcy policjantów i kilkuset funkcjonariuszy
Biura Ochrony Rządu. Jabłoński poinformował, że w maju br. powołano
specjalny zespół w Komendzie Głównej Policji, który koordynuje działania
związane z przygotowaniem COP19.
- Musimy być przygotowani na różny przebieg wydarzeń, w związku z tym
najistotniejsze plany zostały opracowane - powiedział. Dodał, że
powołany będzie też specjalny sztab operacyjny w Legionowe. Za
bezpieczeństwo na stadionie będą odpowiedzialne służby ONZ. Oznacza to,
że stadion będzie strefą eksterytorialną.
W ocenie prezesa spółki Pl.2012+ Marcina Herry konferencja klimatyczna
potwierdza nie tylko wielofunkcyjność stadionu, ale także jego zdolności
organizacyjne. Herra powiedział, że rozmowy z resortem środowiska i
przygotowania do nich trwały 210 godzin. Ich skutkiem jest umowa. - Ta
umowa jest (...) z punktu widzenia rozliczenia neutralna dla Stadionu
Narodowego. Natomiast cieszy nas to, że być może poprzez skuteczne
negocjowanie warunków umów z poszczególnymi delegacjami osiągniemy też
wynik dodatni na poziomie przychodów, które będą wykazane w wyniku
tegorocznym - wyjaśnił prezes.
Konferencje klimatyczne ONZ (tzw. COPy - Conferences of the Parties) to
doroczne globalne szczyty, podczas których negocjuje się zakres działań
na rzecz polityki klimatycznej. Polska organizowała już wcześniej
szczyt klimatyczny ONZ. W 2008 r. Poznań gościł ponad 10 tys. osób, w
tym przedstawicieli organizacji pozarządowych i blisko 190 delegatów z
państw członkowskich Narodów Zjednoczonych. Wybór Polski jako gospodarza
tegorocznej konferencji klimatycznej ONZ został zatwierdzony podczas
szczytu klimatycznego w Dausze w 2012 roku.
Źródło:tvpparlament.pl
W najbliższych latach zużycie, a także koszt ciepła w Polsce mają wzrosnąć. Odpowiedzią na coraz większe zapotrzebowania mogą być spalarnie odpadów, dzięki którym możliwe jest zamienianie energii w nich zawartej w energię cieplną i elektryczną.
Polska ma rozbudowaną infrastrukturę, technologię oraz wystarczającą ilość surowca potrzebnego do takich inwestycji.
- UE korzysta z energii z odpadów praktycznie od początku XX wieku. My,
jeśli chodzi o ich spalarnie, wypadamy blado dlatego, że nowe przepisy
weszły w życie niedawno i postulat zamieniania energii zawartej w
odpadach w energię cieplną czy elektryczną ma szanse się zmaterializować
dopiero teraz - mówi Tomasz Uciński, prezes Przedsiębiorstwa Gospodarki
Komunalnej w Koszalinie.
To, co znajduje się w odpadach, a powstało z ropy naftowej, trudno
składować i deponować na składowiskach, to musi być zmienienie w
energię. Jest dużo nowoczesnych spalarni w krajach UE.
Tym bardziej, że wraz z przystąpieniem do UE Polska zobowiązała się do
osiągnięcia określonych poziomów odzysku odpadów oraz ograniczenia
ilości tych biodegradowalnych kierowanych na składowiska.
- Już niedługo za składowanie odpadów komunalnych w ziemi będziemy
płacić wysokie kary. Bardziej będzie się opłacało stawiać instalacje
termicznej obróbki, które z jednej strony zagospodarują te odpady
komunalne, a z drugiej, pozwolą nieco zmniejszyć koszty poprzez sprzedaż
energii cieplnej i elektrycznej - mówił niedawno Przemysław Hewelt,
menedżer firmy doradczej Grant Thornton.
Co więcej, składowanie niektórych odpadów jest marnowaniem energii,
która może być z nich wyprodukowana. Tym bardziej, że jak przekonuje
prezes PGK Koszalin, Polska ma duże możliwości, by w ten sposób je
wykorzystywać.
- Mamy 10 mln ton odpadów komunalnych, tyle podają roczniki. Z tego
można wykorzystać na energię około 5 mln ton. To jest dużo paliwa, które
potencjalnie można spożytkować zamiast składować na składowiskach -
uważa Tomasz Uciński.
Dodatkowym atutem jest istniejąca już infrastruktura.
- Z poprzedniego systemu zostały nam sieci ciepłownicze, które są w
małych miastach i w dużych aglomeracjach, takich jak Warszawa. To
ułatwia sprzedaż ciepła do miejskiego systemu ciepłowniczego i obniża
koszty przetwarzania odpadów na energię. Mamy także technologie,
ponieważ są w Polsce producenci pieców do spalania odpadów - przekonuje
Tomasz Uciński.
Choć ze względu na wiek i wysoką emisję zanieczyszczeń (emisję
dwutlenku węgla, dwutlenku siarki, tlenków azotu i pyłów), większość
źródeł ciepła i sieci w Polsce wymagają modernizacji lub zastąpienia
nowymi jednostkami.
Jak podaje Urząd Regulacji Energetyki, majątek przedsiębiorstw
ciepłowniczych jest w dużym stopniu zdekapitalizowany. W roku 2010
wskaźnik jego zużycia wynosił ok. 60 proc. Z kolei wysoki stopień
dekapitalizacji infrastruktury sieciowej oznacza coraz większe straty
przesyłowe.
- Pozostaje kwestia decyzji, rachunku ekonomicznego i zdecydowania się,
gdzie inwestycje mają powstać. Jest jedna spalarnia w Warszawie, na 60
tys. ton, w trakcie realizacji jest pięć następnych, zbudowanych również
przy pomocy środków unijnych. Jeżeli chodzi o zwrot nakładów, to
wszystko zależy od lokalnych uwarunkowań. Liczy się, że w ciągu około 20
lat taka inwestycja powinna się zwrócić - mówi Tomasz Uciński.
Koszy inwestycji są uzależnione m.in. od tego, na jakim terenie budowana jest spalarnia.
- Jest to koszt w granicach od 50 do kilkuset milionów euro. Są
spalarnie, które w UE są budowane za 55 mln euro, ale są takie, które są
budowane za 150 mln euro. Wiele zależy także od technologii.
Najważniejszą kwestią w tym procesie jest to, żeby odpady racjonalnie
zamienić w energię, ale jest także kwestia oczyszczania spalin. Normy
emisyjne są takie, żeby nie szkodzić środowisku naturalnemu i to jest
cel podstawowy, który przyświeca tej technologii - tłumaczy prezes PGK w
Koszalinie.
Za takimi inwestycjami przemawia fakt, że po 2007 r. zużycie ciepła
sieciowego zaczęło rosnąć. Według prognozy Agencji Rynku Energii
wzrośnie ono w latach 2010-2030 o 15 proc.
Źródło: newseria.pl
Producenci i dystrybutorzy słonecznych kolektorów próżniowych postulują do NFOŚiGW i ministra środowiska o uzależnienie wysokości dopłat do poszczególnych systemów solarnych, bazując na ich zdolności do realnego ograniczenia emisji CO2 do atmosfery.
Niepokoje producentów i dystrybutorów słonecznych kolektorów
próżniowych wywołały wprowadzone przez Narodowy Fundusz Ochrony
Środowiska i Gospodarki Wodnej zmiany zasad przyznawania dotacji w
ramach programu dopłat do kolektorów słonecznych.
Ich zdaniem bowiem nowe przepisy faworyzując kolektory płaskie, zniszczą rynek urządzeń solarnych i ograniczą wybór konsumenta.
Rynek kolektorów słonecznych podzielony jest pomiędzy dwie technologie:
kolektorów płaskich (70% rynku) i kolektorów próżniowych (30%). Obydwa
systemy mają swoje wady i zalety. Zdaniem przedstawicieli branży
kolektorów próżniowych, nie ma jednak absolutnie żadnego powodu, aby
uznać wyższość kolektorów płaskich nad próżniowymi.
Tymczasem od 1 października 2013 roku dopłaty do tej technologii
próżniowej będa dużo niższe niż do kolektorów płaskich. Co już spotkało
się ze sprzeciwami i krytyką.
- Ustawowym obowiązkiem NFOŚiGW jest finansowanie ochrony środowiska
poprzez wspomaganie wykorzystywanych lokalnych źródeł energii
odnawialnej oraz wprowadzanie bardziej przyjaznych dla środowiska
nośników energii. Obecne działania NFOŚiGW ograniczają, a nie
wspomagają, proekologiczne inwestycje konsumentów poprzez faktyczne
odebranie im prawa wyboru odpowiadającego ich indywidualnym potrzebom
towaru - mówi Natalia Grzędzińska, radca prawny z warszawskiej
Kancelarii Krassowski.
Producenci i dystrybutorzy słonecznych kolektorów obawiając się strat,
wystosowali pisma do NFOŚiGW i ministra środowiska, w których postulują
uzależnienie wysokości dopłat do poszczególnych systemów solarnych,
bazując na ich zdolności do realnego ograniczenia emisji CO2 do
atmosfery.
Skierowali również wniosek do UOKiK o zbadanie zgodności nowych
przepisów z prawem i ustalenie, czy nie ograniczają one wolnej
konkurencji. Ponadto opublikowane zostało oficjalne stanowisko
producentów, dystrybutorów i instalatorów próżniowych kolektorów
słonecznych w sprawie zmian zasad programu. Podpisali je przedstawiciele
ponad 40 firm.
Źródło: portalsamorzadowy.pl
Budowa pierwszej elektrowni atomowej w Polsce wciąż budzi duże emocje, ale nie da się ukryć, że w tej sprawie nadal jest za mało konkretów, więcej zaś słownych przepychanek ze strony przeciwników i zwolenników atomówki.
Od wskazania przez Polską Grupę Energetyczną trzech lokalizacji budowy
pierwszej elektrowni atomowej w Polsce minęło niemal dwa lata. Minister
Hanna Trojanowska poinformowała, że projekt programu polskiej energetyki
jądrowej przewiduje wybór miejsca, w którym powstanie pierwsza siłownia
do końca II etapu jego realizacji, czyli 31 grudnia 2016 roku.
Tyle tylko, że tak naprawdę trudno jeszcze mówić o konkretach, za to
wciąż żywe są słowne przepychanki ze strony zwolenników i przeciwników
atomówki.
PGE cały czas bardzo mocno podkreśla, że działania, które prowadzi w
zakresie informacji dotyczącej budowy elektrowni w Polsce nie mają
kampanijnego ani marketingowego wydźwięku.
- Koncentrujemy się na działaniach edukacyjno-informacyjnych na terenie
gmin wskazanych jako potencjalne lokalizacje. Współpraca z samorządami
opiera się na informowaniu o istotnych dla projektu działaniach i
zdarzeniach - podkreśla Joanna Zając z PGE EJ 1 sp z o.o.
Dodaje, że jednym z obszarów takiej bieżącej współpracy są badania lokalizacyjne i środowiskowe.
- PGE EJ1 uczestniczy w ważnych dla lokalnych społeczności
wydarzeniach, takich jak np. dni gminy, podczas których mieszkańcy
otrzymują informacje na temat energetyki jądrowej, biorą udział w
spotkaniach z ekspertami i w konkursach na temat EJ na specjalnie
przygotowanym stoisku - podsumowuje.
Dla nadmorskich gmin nie ma jednak wystarczająco dobrych argumentów,
które mogłyby je przekonać do budowy elektrowni atomowej. Najgłośniej
swój sprzeciw wyrażają Gąski, a do ich protestu przyłączają się
pozostałe, między innymi Kołobrzeg.
- Tak naprawdę obawy w nadmorskich gminach w związku z planowaną budową
elektrowni atomowej wciąż istnieją. Bez względu bowiem na to, w której
miejscowości ona powstanie, nikt nie jest w stanie dać gwarancji
mieszkańcom, którzy żyją z turystyki i rybołówstwa, że nie odstraszy to
przyjezdnych gości i tym samym odbierze im możliwości zarobku - zaznacza
Michał Kujaczyński, rzecznik prasowy prezydenta Kołobrzegu.
Całą sytuację krótko komentuje natomiast Henryk Bieńkowski, sekretarz gminy Mielno.
- Przytoczę jeden argument na nie dla elektrowni jądrowej w Gąskach.
Mój kolega z Berlina powiedział, ze nie przyjedzie do mnie na weekend,
jeżeli będę sąsiadem takiej elektrowni mówi Henryk Bieńkowski.
Jak podkreśla z kolei Tadeusz Pasusiak z komitetu obywatelskiego Nie
dla Atomu w Lubiatowie, nikt nie może zapewnić mieszkańcom gminy, na
terenie której działałaby elektrownia ani stuprocentowego
bezpieczeństwa, ani nowych miejsc pracy i tym samym wymiernych korzyści
finansowych.
- Nie ma czegoś takiego jak turystyka atomowa i nigdy nie będzie. Co
więcej, żadna technologia nie zapewni ochrony przed radioaktywnymi
odpadami, przede wszystkim zaś nie da stuprocentownej gwarancji
bezpieczeństwa i tego, że w Polsce nie wydarzy się to co w Fukushimie -
zaznacza Pasusiak. -
- Zarówno PGE jak i rząd mówią o korzyściach finansowych dla regionów,
w którym powstanie elektrownia, tylko w tym momencie pojawia się
pytanie dlaczego niszczyć to, co już istnieje, a więc turystykę czy
rybołówstwo, dobrze funkcjonuje i przynosi zyski, na rzecz tego, co
nieznane i niesprawdzone - dodaje.